3/25/2013

29 października: Bł. Jan Rua


"Żywa Reguła i prawa ręka świętego don Bosco"

9 czerwca 1837 - 6 kwietnia 1910

Trudno przecenić znaczenie księdza Michała Rui dla rozwoju Towarzystwa Świętego Franciszka Salezego. O ile święty Jan Bosco był inicjatorem i założycielem zgromadzenia salezjanów, o tyle jego uczeń i najbliższy współpracownik był krzewicielem i kontynuatorem wielkiego dzieła swego mistrza.

Michele Rua przyszedł na świat w piemonckim Turynie i żył w okresie, gdy Piemont stanął na czele rewolucyjnej ruchawki, mającej na celu zjednoczenie Włoch pod sztandarem laicyzmu. Jego ojciec był dyrektorem fabryki broni, w której liczna rodzina (pan Giovanni Battista Rua miał dziewięcioro dzieci z dwóch małżeństw) była zatrudniona.

W latach czterdziestych XIX wieku pracę z młodzieżą rozpoczął młody kapłan, także rodem z Piemontu, Giovanni Melchiore Bosco. Otworzył on oratorium dla ubogiej młodzieży akurat nieopodal fabryki, którą prowadził ojciec Michała Rui. Jak niegdyś święty Filip Neri, tak teraz don Bosco prowadził do Boga młodzież, która dzięki połączeniu zabawy i ewangelizacji mogła odnaleźć w Nim Pana, Ojca i Przyjaciela.

Mały Michele miał pracować w fabryce ojca, tym bardziej, iż ojciec osierocił wcześnie gromadę swoich dzieci. Równocześnie jednak trafił do oratorium, a świątobliwy pasterz rozpoznał w nim zdolności, dzięki którym mógł zostać dobrym kapłanem. Udało mu się przekonać matkę, aby młodzieniec podjął naukę łaciny i przedmiotów dających wstęp do formacji kapłańskiej.

Wkrótce zamieszkał on przy oratorium, gdzie znalazła się praca także dla wdowy po panu Rui. Michał robił wielkie postępy w nauce, a już jako kleryk, w roku 1855, został kierownikiem oratorium. Był odtąd prawą ręką księdza Bosco, który zwierzył mu się podczas podróży do Rzymu w 1858 roku ze swych planów powołania do życia zakonu salezjanów.

Towarzyszył świętemu Założycielowi przez trzydzieści sześć lat jego apostolatu, pełniąc jednocześnie rozmaite funkcje, jak chociażby dyrektora szkoły w Mirabello i pomagając przy założeniu zgromadzenia Córek Maryi Wspomożycielki Wiernych. Po śmierci Jana Bosco w 1888 roku, z jego woli wyrażonej przed śmiercią i z woli Ojca Świętego Leona XIII został przełożonym generalnym zgromadzenia ojców salezjanów.

Działalność salezjańska niezwykle rozkwitła za rządów księdza Rui – liczba braci wzrosła prawie czterokrotnie (z siedmiuset do czterech tysięcy), domy zaś prowadzone przez salezjanów rozszerzyły się po świecie osiągając liczbę trzystu czterdziestu jeden. Salezjanie prowadzili działalność misyjną nie tylko w Europie, ale także w krajach Bliskiego Wschodu czy nawet w Chinach. Dotarli też do obu Ameryk.

Błogosławiony Michał oprócz trudów związanych z zarządzaniem tak liczną rodziną zakonną odpowiedzialną za tak wielką ilość powierzonej jej młodzieży, cierpiał równocześnie z powodu prześladowań, jakie spotykały jego współbraci – we Francji z powodu wymierzonego w Kościół prawodawstwa czy we Włoszech z powodu ataków masonerii. Do bieżącej sytuacji zachowywał wszakże dystans, stawiając przede wszystkim na prawdziwie katolicką formację, która równocześnie wpaja młodemu człowiekowi model chrześcijańskiej cywilizacji, co stanowi najsilniejszą broń przeciw terrorowi laicyzmu, jaki zdominował państwa Europy wskutek nowożytnych rewolucji.

Przed śmiercią drogi poprowadziły Błogosławionego znów do Turynu, gdzie zakończył pełne poświęcenia życie Roku Pańskiego 1910, w opinii świętości. Przez wszystkie lata swej działalności dał przykład nie tylko wielkiego poświęcenia w sprawach organizacyjnych, ale także w gorliwym wypełnianiu reguły zakonnej, co było duchową podstawą jego aktywności. Ducha salezjańskiego wprowadzał w życie tak sumiennie, iż nazywano go wręcz „Żywą Regułą”.

30 października: Św. Alfons Rodríguez


1533 - 1617

Bóg odebrał mu wszystko, aby dać samego siebie. Tymi słowami można by określić pełną wyrzeczeń i bólu drogę hiszpańskiego świętego Alonso Rodrígueza. Od dziecka marzył on o kapłaństwie, ale jak wiadomo, Pan Bóg doświadcza tych, których miłuje – dał więc odczuć swemu słudze, iż los człowieka na ziemi jest igraszką życia i śmierci, pierwiastków duchowych i nieubłaganej materii.

Pochodził on z zamożnej kupieckiej rodziny. Jego ojciec, Diego Rodriguez, prowadził przedsiębiorstwo tekstylne w Segowii, zaś matka Maria, z domu Gómez, zajmowała się wychowaniem dzieci. Od dziecka dorastał również pod troskliwą opieką duchową, bowiem do pierwszej Komunii Świętej prowadził go sam błogosławiony Piotr Faber, bliski współpracownik świętego Ignacego z Loyoli.

Po ukończeniu szkoły wyjechał do Alkali (Alcalá de Henares), aby kontynuować edukację na uniwersytecie założonym tam przez arcybiskupa Toledo Francisco Jimenez de Cisneros. Czas był niezwykle sprzyjający, Alkala bowiem, w której zaprojektowano pierwsze miasto uniwersyteckie, stanowiła – i stanowi do dziś – ważny ośrodek akademicki, a do tego był to okres wielkiego rozkwitu Hiszpanii po ostatecznym tryumfie Królów Katolickich nad islamem, z którym przez wieki chrześcijanie toczyli walkę na Półwyspie Iberyjskim.

Mniej sprzyjająca okazała się wszakże domowa sytuacja Alfonsa. Zmarł jego ojciec, co oznaczało konieczność powrotu do domu i objęcia zarządu nad rodzinnym interesem. Była to pierwsza próba Opatrzności. Przyszły święty podjął obowiązki świeckiego życia. W roku 1560 pojął za żonę Marię Suarez i żył z nią szczęśliwie… dopóki po raz drugi nie został doświadczony przez Opatrzność Bożą. Po siedmiu latach małżeństwa zmarła ukochana żona, a do tego dwójka dzieci.

Wobec cierpienia, jakie przeżywał osamotniony nagle kupiec Rodríguez, odnowiło się w jego duszy dziecięce pragnienie służby Ołtarza. Choć dobiegał już czterdziestki, postanowił zostać księdzem i to w zgromadzeniu jezuitów, w którym, jak wiadomo, formacja kapłańska trwa wiele lat. Sprzedał rodzinny majątek i przedsiębiorstwo i rozpoczął studia filozoficzno-teologiczne w Walencji.

Wydawać by się mogło, że jest już na dobrej drodze do spełnienia swego najgłębszego pragnienia, lecz czekała go jeszcze jedna próba, po której dopiero miał odkryć i owocnie spełnić swoje powołanie. Okazało się, że miał zbyt wielkie braki w wiedzy i nie poradził sobie ze studiami. Nie zniechęcił się jednak, lecz wstąpił do nowicjatu ojców jezuitów, by zostać jedynie skromnym bratem zakonnym, rezygnując z aspiracji do przyjęcia namaszczenia kapłańskiego.

Uznając wolę Bożą i w tej przeciwności, zaskarbił sobie wielkie miłosierdzie Boże, dzięki któremu stał się duchownym prawdziwie świętym, dającym przykład całemu otoczeniu, a w końcu wyniesionym do chwały ołtarzy. Zamieszkał w domu zakonnym w miejscowości Palma na Majorce i do końca życia pełnił tam funkcję furtiana.

Żywot jego z pozoru nie odznaczał się niczym szczególnym. Był jednostajny i pozbawiony pełnienia spektakularnych dzieł apostolskich czy nawet zwyczajnej posługi duszpasterskiej. W jego pokornym sercu zasiał jednak Bóg ziarno głębokiej duchowości, rodzące owoc wspaniałego życia mistycznego i ascetycznego. Wiele osób odwiedzających siedzibę zakonu nie wkraczało nawet do jej wnętrza, lecz zatrzymując się przy furcie odbierało od świątobliwego brata cenne rady, pouczenia i pocieszenia. Tam błogosławiony Piotr Klawer, przyszły misjonarz w Brazylii, miał usłyszeć słowa: „Iluż ludzi leniwych mogłoby być apostołami w Ameryce. Smuci fakt, że miłość Boża nie popycha ich do przebycia mórz, które potrafiła przebyć ludzka chciwość! Czyż tamte dusze nie są warte życia Bożego?”.

W takim żywocie niepozornym, umartwionym i pełnym modlitwy święty Alonso Rodríguez dożył osiemdziesiątego czwartego roku życia, dając wspaniały przykład, że świętość nie musi wcale rzucać się w oczy i wyrażać w sławnych uczynkach czy dziełach, lecz że najmilsze Panu Bogu jest posłuszeństwo Jego woli, otwarcie serca na działanie Jego łaski i swoista „elastyczność” w stosunku do wyroków Jego Opatrzności – za co wynagradza dobrem przekraczającym wszelkie dobro i szczęśliwością wieczną. Kościół oddaje cześć hiszpańskiemu zakonnikowi za sprawą beatyfikacji ogłoszonej przez papieża Leona XII w roku 1825. Formalności związanych z kanonizacją dopełnił zaś Leon XIII w roku 1888.

3/24/2013

31 października: Św. Wolfgang z Ratysbony, biskup


ok. 934 - 994

Wolfgang biskup Ratyzbony (Regensburg) czczony jest w Niemczech jako jeden z trzech wielkich świętych działających w X wieku w Świętym Cesarstwie Rzymskim pod panowaniem saksońskiej dynastii Ludolfingów (obok świętego Ulryka biskupa Augsburga i świętego Konrada biskupa Konstancji). Wychowany w hrabiowskiej rodzinie w szwabskiej miejscowości Pfullingen, w wieku siedmiu lat kształcił się pod okiem domowego nauczyciela, następnie w sławnym opactwie na wyspie Reichenau na Jeziorze Bodeńskim.

Tam poczuł powołanie do życia zakonnego. Rodzicom leżało na sercu, aby ich męski potomek był kontynuatorem pomyślności rodu, biorącym czynny udział w życiu publicznym Rzeszy, zgodzili się jednak z wolą Bożą, o której przekonał ich Wolfgang. Nie wszystko ułożyło się po jego myśli, zanim bowiem złożył śluby zakonne, jego przyjaciel Henryk, który piastował godność arcybiskupa Trewiru, poprosił go o pomoc w prowadzeniu diecezji.

Święty zgodził się przez posłuszeństwo, choć nie było mu w smak zajmowanie eksponowanych stanowisk i życie w gwarze miasta. Nie przyjął żadnego wyższego urzędu, lecz został kierownikiem szkoły katedralnej. W roku 964 zmarł biskup-elektor Henryk, a Wolfgang poczuł się wolny od zobowiązań i powrócił do realizacji pierwotnych planów. Przyjął habit świętego Benedykta w Einsiedeln, pożegnawszy pierwej rodziców, niezadowolonych, iż zamierza on pogrzebać wszystkie odziedziczone po pokoleniach talenty w głębi klasztornego zacisza. Hrabia Wolfgang miał wówczas powtórzyć rodzicom słowa Pana Jezusa: „Kto więcej miłuje ojca i matkę, aniżeli Mnie, nie jest Mnie godzien”.

Opactwo odwiedził biskup Ulryk, który poznawszy się na zdolnościach słynącego już uczonością mnicha, udzielił mu święceń kapłańskich i wkrótce Wolfgang został przeorem zgromadzenia. W 969 roku został wyświęcony na biskupa i udał się misję do Panonii, gdzie osiadł bitny lud Madziarów, czyli Węgrów. Wyprawa była organizowana wspólnie przez biskupa Augsburga i cesarza Ottona I, Madziarzy bowiem stanowili zagrożenie granic cesarstwa, a pozyskując ich dla Chrystusa, można było jednocześnie uspokoić ich najazdy.

Po powrocie w 972 roku został mianowany biskupem Ratyzbony, co oznaczało wielką odpowiedzialność nie tylko za niemieckich diecezjan, ale także za wszystkich czeskich katolików, którzy podlegali tej właśnie diecezji – do momentu utworzenia biskupstwa w Pradze w roku 975. Cała działalność tych lat wiązała się ze ścisłą współpracą z władcą cesarstwa – Wolfgang został jako biskup Ratyzbony księciem świeckim, uczestniczył w sejmach Rzeszy i stał się duchową podporą imperium Ludolfingów.

Jako hierarcha robił wszystko dla podniesienia poziomu życia duchowego swych diecezjan, zabiegał o uświęcenie świeckich i o odnowę życia klasztornego. Nie udało mu się ukrócić zakorzenionych nadużyć w żeńskich klasztorach w Ratyzbonie, dlatego sam założył klasztor, który zasłynął świętością żyjących w nim sióstr.

Kontakty dworskie miały wkrótce stać się przyczyną jego wygnania. Wszedł bowiem w konflikt z księciem Henrykiem II, aspirującym do korony rzymsko-niemieckiej, popierając panującego cesarza. Paradoksalnie dzięki temu mógł wreszcie odnaleźć długo upragniony spokój odosobnionego życia. Zamieszkał w pustelni na terenie Górnej Austrii, gdzie powstało po śmierci Świętego miasto Sankt Wolfgang i do dziś istnieje kościół pod jego wezwaniem. Po kilku latach pustelnik został odnaleziony przez pewnego myśliwego, który dowiedziawszy, kim jest ów przybysz – przywiódł go z powrotem do stolicy diecezji, którą ponownie objął i sprawował w niej rządy do śmierci. Zmarłego w opinii świętości kanonizował papież Leon IX w 1052 roku.

3/23/2013

1 listopada: Wszystkich Świętych


"1 listopada - Święto Żywych"

Właśnie Święto Żywych. Tak należy określić radosne – wręcz chwalebne – święto, jakie Kościół obchodzi 1 listopada. Szczególnie mając w pamięci usiłowania, które w czasach PRL-u miały doprowadzić do nadania katolickim obchodom charakteru świeckiego. Nachalnie i nie bez nuty cynizmu mówiono wówczas nie o Wszystkich Świętych, lecz o Wszystkich Zmarłych i o Święcie Zmarłych – a wszystko w nadziei, iż święto radosnego tryumfu wyznawców Chrystusa zleje się w świadomości polskich katolików z następującym dzień później dniem Zadusznym, czyli właśnie świętem zmarłych. Chciano tym samym umniejszyć rangę dnia, w którym Kościół oddaje cześć Świętym Pańskim, trwającym przez całe życie w niezłomnym głoszeniu Chrystusowej Wiary.

Warto zaznaczyć, iż 1 listopada wspominamy nie tylko osoby beatyfikowane i kanonizowane, których wspomnienia znajdują się w kalendarzu liturgicznym, ale także wszystkich wiernych Kościoła, których nie znamy z imienia i nazwiska, lecz przyjmujemy, że z wyroku niewysłowionego miłosierdzia Bożego dostąpili szczęścia zjednoczenia z Trójcą Przenajświętszą w chwale niebieskiej.

Łączymy się w modlitwie ze wszystkimi duszami, które umierały zyskawszy odpust zupełny bądź przeszedłszy już przez męki czyśćcowe oglądają Boga twarzą w twarz. Mogą to być dusze, które przez wiele wieków pokutowały za grzechy w otchłani czyśćca, mogą to być nawet dusze naszych bliskich, co szczególnie silnie powinno pobudzać nas do refleksji nad wezwaniem do świętości, jakie Pan Bóg kieruje do każdego człowieka.

Takie rozumienie obchodów kieruje nas ku pojęciu świętości, jakie panowało pierwotnie w Kościele. Słowo „święty” odnosiło się do najcenniejszego daru, jakim może być obdarzony człowiek na ziemi, mianowicie do łaski uświęcającej. Święty to człowiek żyjący w łasce uświęcającej. Dlatego wspólnotę wiernych Apostoł Narodów określa w liście do Efezjan (VI, 18) „świętymi”, prosząc o modlitwę za „wszystkich świętych” i za niego.

Uroczyste obchody Wszystkich Świętych (festum omnium sanctorum) wywodzą się z kultu Męczenników, wyjątkowo żywego w pierwotnym Kościele. Obok kultu Bożej Rodzicielki najwcześniej odnotowanym kultem związanym ze Świętych Obcowaniem była cześć, jaką wierni oddawali Męczennikom, wierząc, iż ich ofiara może zjednać walczącym na ziemi szczególne łaski. Odwiedzano skazanych na śmierć chrześcijan, aby prosić ich o wstawiennictwo, gdy znajdą się w Domu Ojca.

Już w IV wieku obchodzono na Wschodzie wspomnienie wszystkich Męczenników w wybrany dzień roku. Natomiast datą, z którą wiążą się pierwsze oficjalne obchody jest 13 maja 610 roku. W tym dniu papież Bonifacy IV poświęcił kościół Matki Bożej Męczenników utworzony w rzymskim Panteonie. Odtąd co roku zjeżdżały do Wiecznego Miasta liczne rzesze chrześcijan, aby w dawnej świątyni bóstw pogańskich – w której Najwyższy Pasterz zatknął zwycięski sztandar Krzyża – oddać cześć tym, którzy przelali krew za Chrystusa.

W roku 837 Grzegorz IV rozszerzył zakres obchodów na wszystkich kanonizowanych przez Kościół i zatwierdził uroczyste święto dnia 1 listopada (na który to dzień przeniósł święto Męczenników Grzegorz III). Ów chwalebny zwyczaj podjął cesarz Ludwik Pobożny i ustanowił święto Wszystkich Świętych w krajach podległych berłu rzymskiemu. Wreszcie za pontyfikatu Jana XI w roku 935 święto objęło swym zasięgiem cały Kościół Powszechny.

2 listopada: Św. Malachiasz z Armagh, biskup


"Prorok mimo woli"

1094 - 1148

Biskup Malachiasz kojarzony jest przede wszystkim z przypisywanym mu proroctwem dotyczącym wszystkich papieży i antypapieży, od Celestyna II rządzącego Kościołem w XII wieku aż do końca świata, kiedy to po pontyfikacie papieża nazwanego Petrus Romanus (Piotr Rzymianin) ma nastąpić zburzenie Wiecznego Miasta. Wedle przepowiedni obecnie panujący Ojciec Święty Benedykt XVI ma być przedostatni papieżem, o przydomku Gloria olivae (chwała drzewa oliwnego). Tekst jednak powstał najprawdopodobniej w wieku XVI, kiedy po raz pierwszy go opublikowano i miał służyć doraźnemu celowi elekcji jednego z kandydatów do papieskiej tiary. Nic o owej przepowiedni nie wspomina święty Bernard z Clairvaux, autor Liber de vita et rebus gestis sancti Malachiae (Księga o życiu i dokonaniach świętego Malachiasza), choć był najbliższym przyjacielem Świętego i głównie z ich korespondencji oraz mów pogrzebowych opata z Clairvaux czerpiemy informacje o Malachiaszu.

Nazywał się on Mael Maedoc Ua Morgair i przyszedł na świat w szlacheckiej rodzinie, w Armagh w Północnej Irlandii. Już jako dziecko nie wstydził się obrać drogi innej niż jego rówieśnicy, czuł się bowiem wezwany do służby Bożej. W młodym wieku poprosił o kierownictwo duchowe słynnego wówczas pustelnika Imhara O’Hagana zamieszkującego nieopodal rodzinnej miejscowości Malachiasza. Usłyszał o pobożnym i uczonym jak na swój wiek młodzieńcu arcybiskup Armagh święty Celsus – dopomógł mu we wstąpieniu w szeregi duchowieństwa i udzielił święceń.

W 1123 roku został biskupem ze stolicą w Connor, a potem w Down, zaś po śmierci Celsusa objął stolicę w Armagh. Wyprawił się następnie w 1139 roku z polecenia biskupów irlandzkich do Rzymu, aby uzyskać zgodę na utworzenie dwóch nowych archidiecezji. Nie udało mu się wprawdzie zrealizować tego celu, ale został mianowany legatem papieskim na Irlandię, dzięki czemu mógł z większym powodzeniem podejmować starania o podniesienie religijności w kraju i zwalczenie nadużyć, jakie rozpanoszyły się wśród duchowieństwa. Dbał o poprawność liturgii rzymskiej sprawowanej przez duchownych, przeprowadzał reformę zgromadzenia cystersów, a także z kilkoma towarzyszami podróży z tegoż zakonu ufundował nowe opactwo w Mellifont.

Szczera i zażyła przyjaźń połączyła go z innym wielkim świętym tych czasów – Bernardem z Clairvaux. Obaj kapłani wymieniali listy budując się w wierze i poruszając różne zagadnienia religijne. Opatrzność dozwoliła, aby legat apostolski, zapadłszy podczas kolejnej podróży do Rzymu w śmiertelną chorobę, mógł umrzeć na rękach swego przyjaciela – jadąc bowiem przez Francję zatrzymał się w opactwie Clairvaux. O doskonałości pasterskich cnót Malachiasza świadczy fakt, iż święty Bernard zapytany przez świeżo wybranego papieża błogosławionego Eugeniusza III o rady dotyczące sprawowania tak ważnego urzędu, odpowiedział, żeby sięgnął on do żywotu Malachiasza i stamtąd czerpał inspirację. Arcybiskupa Armagh i delegata papieskiego kanonizował Klemens III w roku 1191.

3 listopada: Św. Marcin de Porrès


9 grudnia 1569 - 3 listopada 1639

Martín de Porrès był jednym z dwojga nieślubnych dzieci hiszpańskiego szlachcica Juana de Porrès i mulatki Any Velasquez. Nie dawało mu to dobrego startu w życiu, ponieważ był podwójnie napiętnowany społecznie – po pierwsze jako bękart, po drugie z powodu ciemnej skóry. Trzecim krzyżem chłopca dorastającego w stolicy Peru – Limie – był fakt, iż ojciec nie chciał wziąć odpowiedzialności za potomstwo z nieprawego łoża i zostawił je pod opieką matki.

Samotna kobieta nie była w stanie zapewnić dostatecznych warunków ekonomicznych swym dzieciom, co było źródłem wielu napięć. Zdarzało się, iż Martín idący po zakupy, uległ w dobroci swego serca prośbom ubogich i dzielił się z nimi ostatnim groszem, za co obrywał w domu od matki. Całe cierpienie, które spadło nań od urodzenia, obróciło się jednak na korzyść, ponieważ skierowało go ku Bogu, w którym odnalazł Pocieszyciela i wcześnie zatęsknił do spokojnego życia w mniszej celi.

Przez jakiś czas kształcił się w dziedzinie medycyny, ale z powodów finansowych nie mógł kontynuować edukacji, więc pracował jako cyrulik, strzygąc ludzi i świadcząc prostą pomoc medyczną czy chirurgiczną w podstawowym zakresie. W wieku piętnastu lat zerwał ze światem i wstąpił do zakonu dominikanów. Przez całe życie nie przyjął święceń kapłańskich i zawsze chciał pozostać tylko prostym mnichem, dzięki czemu Pan Bóg ozdobił go kwiatem niesłychanych cnót, zgodnie z zasadą, iż ci, którzy się uniżają, będą wywyższeni.

Zasłynął przede wszystkim jako „ojciec dobroczynności”. Takim mianem określali go współbracia ubodzy z całego miasta, dla których poświęcił swoje młode życie. Po prostu nie umiał przechodzić obojętnie obok nędzy, zafrasowany przede wszystkim o dusze owych nędzników, którzy byli odtrąceni przez społeczeństwo, ale przez swoje grzechy narażali się na rzecz znacznie gorszą – odtrącenie Bożej prawicy wyciągniętej dla ratowania ich dusz od wiecznego zatracenia.

Brat Martín opatrywał ciała i dusze. Prowadził w klasztorze infirmerię dla chorych, lecz granica szpitalnej sali czy nawet klasztornej klauzury bynajmniej nie była granicą jego miłosierdzia. Wkrótce cały konwent napełnił się potrzebującymi, Święty wychodził bowiem z założenia, że pod łachmanami nędzarzy kryje się dusza nieśmiertelna stworzona na obraz i podobieństwo Boże, a pod ich zarośniętymi, brudnymi twarzami sam Jezus Chrystus skrywa swe wołające o pomoc oblicze.

Gdy nie było już miejsca w infirmerii, brat de Porrès niósł biedaków do własnej celi i układał na własnym skromnym posłaniu. Złajany kiedyś przez współbrata, że napełnia klasztor ludźmi brudnymi, odpowiedział: „Współczucie jest ważniejsze niż czystość. Wystarczy trochę mydła, żeby oczyścić swoją pościel, ale potoku łez nie wystarczy dla obmycia duszy z brudu, jaki zostawia w niej brak serca dla nieszczęśliwych”.

Innym zaś razem jego dobroć nieznająca ludzkich względów stała się powodem zawstydzenia dla samego przełożonego konwentu. Zabronił on bowiem bratu infirmarzowi napełniać klasztor ubogimi. Brat Marcin usłuchał, lecz raz zdarzyło się, iż znalazł na ulicy ranionego nożem Indianina i ulitowawszy się nad nim, zaniósł do swej celi i opatrzył. Przeor skarcił go i przypomniał o obowiązku zachowania posłuszeństwa. Wówczas Święty odpowiedział jak najpokorniej potrafił: „Niech mi ojciec wybaczy mój błąd, ale proszę mnie w swojej dobroci pouczyć. Bo nie przypuszczałem, że nakaz posłuszeństwa jest ważniejszy niż nakaz miłości”. Tym bezwzględnym opowiedzeniem się po stronie Chrystusa Pana, cierpiącego w swych najuboższych, najbardziej odrzuconych członkach, skruszył serce ojca przełożonego, który przywrócił mu pozwolenie na nieograniczoną działalność dobroczynną.

Samozaparcie i całkowitą ofiarę z samego siebie Pan Bóg wynagrodził darami mistycznymi, dzięki którym miłosierdzie brata Marcina wykroczyło nawet poza wszelkie przyrodzone granice czasoprzestrzeni. Posiadł on bowiem dar bilokacji i zjawiał się przed obliczem potrzebujących w różnych stronach świata.

Tak żył przez lat kilkadziesiąt, aż wyczerpany ciągłym poświęceniem, brakiem snu i niedojadaniem zaniemógł w siedemdziesiątym roku życia. Gdy leżał na łożu śmierci, zabił dzwon w klasztorze wzywający wszystkich braci do umierającego. Skromny mnich nie chciał nawet takiego wyrazu uznania i wymawiał się resztkami sił od wszelkich honorów, jakie mu świadczono. Wymamrotał współbraciom prośbę, by przebaczyli mu wszystkie jego przewinienia i poprosił, by śpiewali Credo. Jak odnotowali świadkowie jego zgonu, odszedł do Pana akurat w momencie, gdy wszyscy zakonnicy uklękli i śpiewali słowa „et homo factus est” („i stał się człowiekiem”). Tak Bóg, który stał się człowiekiem, powołał swego sługę do wiecznej chwały, a przy grobie jego uczynił liczne cuda, aby dać wyraz swej bezgranicznej miłości do grzesznego człowieka. Martín de Porrès został beatyfikowany przez Ojca Świętego Grzegorza VI w roku 1837, między świętych zaś zaliczył go Jan XXIII w roku 1962.

4 listopada: Św. Karol Boromeusz


... wkrótce :-)

3/22/2013

5 listopada: Święci Zachariasz i Elżbieta


"Rodzice największego z Proroków"

I w. przed Chr. - I w. po Chr.

Rodzice świętego Jana Chrzciciela należą do grona tych postaci wspomnianych w Nowym Testamencie, o których wiadomo niewiele, ale ich znaczenie dla historii zbawienia jest strategiczne. Są oni bowiem bezpośrednio związani z przyjściem na świat i posłannictwem Syna Bożego. Oboje wywodzili się z pokolenia Aaronowego, Zachariasz był kapłanem z ósmej gałęzi Abiasza (według systemu ustalonego przez króla Dawida dla uporządkowania kolejności służby świątynnej), Elżbieta zaś pobożną niewiastą żydowską, przy czym Pismo Święte oboje nazywa sprawiedliwymi.
Owo bogobojne stadło żyło w miejscowości Ain Karim niedaleko miasta świętego Jeruzalem, gdzie Zachariasz sprawował służbę w Świątyni Salomona, gdzie niegdyś przechowywano Arkę Przymierza. Cieszyli się szacunkiem, a tylko jedna rzecz burzyła szczęście ich wspólnego życia… nie mogli mieć potomstwa z powodu bezpłodności Elżbiety. W patriarchalnym społeczeństwie żydowskim, w którym zgodnie z biblijnym przesłaniem ceniono wartość licznej rodziny, było to zwykle postrzegane jako kara Boża i spędzało sen z powiek synów Izraela. Dlatego też małżonkowie nie ustawali w modlitwie, aż dożyli podeszłego wieku i całkiem stracili nadzieję.

Ostatnią rzeczą, jaką mogli przypuszczać pobożni małżonkowie, było to, że mają jeszcze zostać rodzicami zapowiedzianego w księgach Izajasza i Malachiasza wielkiego proroka, który „zgotuje drogę Pańską” i poprzedzi przyjście na świat Zbawiciela. Pewnego dnia Zachariasz dostąpił zaszczytu, jaki raz w życiu spotykał starozakonnego kapłana, mianowicie miał złożyć ofiarę i okadzić Święte Świętych, miejsce, w którym w świątyni mieszkał Bóg, a którego odpowiednikiem jest nasz Przybytek Eucharystyczny.

I ukazał mu się Anioł posłany z nieba, ten sam, który pół roku później miał pojawić się w domku Najświętszej Maryi Panny, i przemówił do przerażonego starca: „Nie bój się Zachariaszu! Twoja prośba została wysłuchana: żona twoja Elżbieta urodzi ci syna, któremu nadasz imię Jan”. Pismo Święte – na samym początku Ewangelii Łukasza – podaje, iż Zachariasz i Elżbieta byli „posunięci w latach” – dlatego Zachariasz, strawiwszy życie na bezskutecznych dotąd modlitwach o potomka, nie dał wiary słowom niebieskiego Posłańca. Widać, że ów kapłan Pierwszej Świątyni nie od razu był tym, który przedstawiany jest na ikonach i obrazach – świętym mężem trzymającym gałązkę oliwną, symbol tryumfu, i zwój z napisem „Błogosławiony Pan, Bóg Izraela” – najpierw musiał przeżyć swoje zwątpienie we wszechmoc Bożą i być dotkliwie pouczonym o obowiązku bezwzględnej ufności wobec Stwórcy i Odkupiciela.

Po okazaniu niewiary w zmiłowanie Pańskie został od razu ukarany utratą mowy. Miał przemówić dopiero po narodzinach tego, który miał być „wielki w oczach Pana”. Dopiero wtedy, gdy wbrew zwyczajowi nadawania pierworodnemu synowi imienia ojca, napisał na tabliczce „Jan”, odzyskał mowę i od razu wygłosił wspaniały hymn chwalący Boga Izraela, zwany Kantykiem Zachariasza. Nietrudno dopatrzyć się w tym zdarzeniu symbolicznego pouczenia Bożego i zaraz odzywają się w pamięci słowa świętego Augustyna z pierwszej księgi jego najpiękniejszego dzieła Confessiones: „Lecz biada, jeśli się o Tobie milczy! Choćby najwięcej wtedy mówił człowiek, niemową jest”. Zdarzenie to uwydatniło wagę znaczenia samego imienia Świętego – Zachariasz bowiem oznacza „Jahwe pamięta” i rzeczywiście w osobie Zachariasza wejrzał Bóg na dolę swego ludu i okazał, iż jest wierny w swoich obietnicach.

Jakże inną była wiara świętej Elżbiety, krewnej Najświętszej Maryi Panny. Ewangelista nie wspomina o żadnym cieniu wątpliwości, jaki miałby powstać w jej sercu. Była ona oddana Bogu – nawet jej imię oznacza „poświęcona Bogu” – i to kobiece oddanie stawiało ją przed Panem pełną ufności i radości z udziału w Jego tajemnicach. Podobnie było w przypadku niewiast, które jako pierwsze znalazły się u grobu Zbawiciela po Jego chwalebnym zmartwychwstaniu.

Elżbieta, wraz z Archaniołem Gabrielem, jest prekursorką kultu Bogurodzicy – ze słów bowiem posłańca zwiastującego poczęcie Jezusa i ze słów ciotki Maryi została ułożona pierwsza część modlitwy Zdrowaś Maryjo. Gdy Elżbieta była w szóstym miesiącu ciąży, Maryja przybyła, by wyręczyć ją w domowych obowiązkach i podzielić się radością płynącą z Bożego Macierzyństwa, którego obie były świadome.

Nie bez powodu owo nawiedzenie świętej Elżbiety stało się jedną z tajemnic rozważanych przy odmawianiu Różańca Świętego. Zawiera się w nim bowiem nauka o cudownym pośrednictwie Bożej Rodzicielki, która przebóstwia wszystko, co czyni. Myśl tę wspaniale rozwija święty Ludwik Maria Grignon de Montfort. Po zjawieniu się Maryi poruszyło się dzieciątko w łonie sędziwego Elżbiety i zstąpił na nią Duch Święty, dokonując cudu zmazania grzechu pierworodnego z nienarodzonego jeszcze herolda Chrystusowego.

Zachariasz i Elżbieta żyli za panowania Heroda Wielkiego, który to władca, w obawie, iż narodzony „Król Żydowski” będzie przyczyną jego upadku, nakazał zamordować wszystkie dzieci żydowskie do drugiego roku życia. Z tego powodu Elżbieta była zmuszona uchodzić z małym Janem, a zgarbiony wiekiem Zachariasz pozostał w domu. Pan Bóg w okolicznościach jego śmierci dał mu okazję do okazania heroiczności cnót – był bowiem szantażowany przez żołnierzy, którzy domagali się wydania chłopca, a gdy nie uległ – siepacze heroda zamordowali go na miejscu.

Święta małżonka i matka zmarła w czterdzieści dni po swym mężu i ojcu świętego Jana Chrzciciela, który pod opieką Opatrzności Bożej dożył wieku dojrzałego, kiedy miał spełnić swoje posłannictwo. Według starożytnej tradycji ciało świętego Zachariasza znaleziono w roku 415 i przewieziono do Konstantynopola, a relikwia jego głowy ma do dziś spoczywać w bazylice Świętego Jana na Lateranie.

6 listopada: Św. Edward z Limoges


ok. 466 - 559

Święty Leonard, jeden z pierwszych znanych Franków, którzy przyjęli chrzest, był bardzo popularnym patronem w Wiekach Średnich, i nie tylko. Jego imieniem nazwano kryptę na Wawelu, w której spoczywają szczątki królów i wodzów, na czele z wielkim Sobieskim, a do połowy XVIII wieku powstało w Polsce kilkadziesiąt parafii pod wezwaniem świętego Leonarda.

Wywodził się on z arystokratycznej rodziny frankońskiej, pozostającej w przyjaźni z królem Chlodwigiem. Urodził się na terenie Galii i zanim dzięki protekcji ojca trafił na dwór królewski, kształcił się pod baczną opieką świętego Remigiusza biskupa Reims. Następnie został dworzaninem władcy Franków i wprawiał się w rzemiośle rycerskim.

Towarzyszył królowi w bitwie z Alemanami w 496 roku, kiedy to Chlodwig miał obiecać, że przyjmie Wiarę Jezusa Chrystusa, jeśli Ten wspomoże jego wojska w ciężkiej sytuacji bitewnej. Monarcha przyjął chrzest z rąk biskupa Remigiusza, a wraz z nim trzy tysiące spośród jego rycerstwa. Leonard – mimo iż wcześniej przebywał w stolicy Remigiusza – miał, wedle podań, ochrzcić się dopiero wtedy.

W służbie królewskiej odznaczył się wielkim współczuciem dla ubogich i dla więźniów, za którymi w słusznych przypadkach zawsze wstawiał się u króla. Już wtedy zasłynął z wielkiej świątobliwości – nie zamierzał jednak pozostać długo w zgiełku światowym, lecz, usłyszawszy wezwanie do całkowitego poświęcenia się Bogu, podziękował Chlodwigowi za wszelkie propozycje przywilejów i oddalił się do pustelni nieopodal miejscowości Limoges.

Żył tam tym, co podsunęła mu natura, oddając się modlitwie i kontemplacji. Jak zwykle w takich przypadkach bywa, nie udało mu się ukryć przed ludźmi, złaknionymi niebieskiej nauki, którą Pan Bóg oświeca serca ludzi poświęconych zgłębianiu Jego tajemnic. Zjawiali się w progu jego pustelni przybysze z różnych krajów, także z Anglii, i zawsze mogli liczyć na dobre słowo, krzepiące duszę.

W lesie, w którym zamieszkał, Opatrzność skrzyżowała na powrót jego los z losem króla Chlodwiga. Władca przejeżdżał bowiem tamtędy z małżonką, dla której akurat nadszedł dzień porodu. Z powodu komplikacji życie jej i nienarodzonego dziecka było poważnie zagrożone. Wezwano Leonarda, którego modły sprawiły, iż wszystko skończyło się dobrze. Wdzięczny król chciał obdarować eremitę kosztownościami, lecz ten poprosił, by trafiły one do biednych.

Chlodwig ofiarował też Świętemu biskupstwo, lecz zaszczyt taki kłócił się z powołaniem, które chciał wypełniać pustelnik. Nie odmówił natomiast przyjęcia na własność lasu i tam z pieniędzy królewskich wzniósł kościół ku czci Bogurodzicy i klasztor. Dożył tam sędziwego wieku i został pochowany w zbudowanym przez siebie kościele, dokąd pielgrzymowano przez wieki. Święty Leonard z Limoges został patronem dobrego porodu, jeńców i więźniów.

7 listopada: Św. Engelbert z Kolonii, męczennik


ok. 1185 - 1225

Engelbert hrabia Bergu jako syn możnej arystokratycznej rodziny, gdy tylko obrał stan duchowny, dzięki protekcji ojca miał zapewnioną karierę w kościelnych strukturach Rzeszy. Jego późniejsza działalność i heroiczność cnót pasterskich dowiodły, iż stanowiska kościelnego zdobytego na drodze świeckiej protekcji umiał użyć dla chwały Bożej i zbawienia ludu, a nie dla własnej korzyści, jak to czasem w podobnych przypadkach bywało.

Już w wieku czternastu lat został kanonikiem katedry w Kolonii, a w roku 1203 jej prepozytem, czyli przewodniczącym. Wybrano go na biskupa kolońskiego, lecz młody wiek nie pozwolił mu na objęcie tego urzędu. Ucierpiał wskutek konfliktu o władzę między Ottonem IV a Filipem Szwabskim, popierając bowiem tego drugiego, naraził się na papieską ekskomunikę, gdyż Innocenty III popierał kandydata rodu Welfów, Ottona. Należy jednak pamiętać, iż anatema była w owych czasach zwyczajną i często używaną bronią duchownych w walce o zachowanie pozycji Kościoła wśród bezwzględnych zmagań światowej polityki. Engelbert poddał się pokornie karze Ojca Świętego, która wkrótce jednak została odwołana.

W 1212 roku Engelbert wziął udział w zwołanej przez Najwyższego Pasterza krucjacie przeciw niebezpiecznej sekcie albigensów, nękającej zbrojnie ludność chrześcijańską i szerzącej błędne nauki, występujące przeciwko prawdom wiary świętej i chrześcijańskiemu porządkowi (na przykład przeciwko sakramentowi małżeństwa). Następnie w trzydziestym pierwszym roku życia został wreszcie mianowany arcybiskupem Kolonii i rozpoczął się okres jego wspaniałych rządów, podczas których zasłynął jako prawdziwie święty rządca, doskonale łączący pieczę nad sprawami duchowymi i świeckimi.

Ludowi okazywał nie tylko ojcowskie serce, ale także otaczał prawdziwą ojcowską opieką, broniąc go przed nadużyciami nieludzkich panów. Nie wzdragał się nawet – jako książę świecki – używać siły zbrojnej dla zachowania sprawiedliwości w podległej mu archidiecezji. Jego wpływ na ster rządowy całego imperium rozszerzył się, gdy cesarz Fryderyk II wyruszył w roku 1220 na wyprawę wojenną, mianując świętego arcybiskupa opiekunem swego syna Henryka, sukcesora tronu, i gubernatorem Rzeszy.

Engelbert z Kolonii jest czczony jako męczennik za wiarę, gdyż zginął z powodu obrony klasztoru żeńskiego w Essen przed gwałtami Fryderyka hrabiego Isenbergu, który nota bene był kuzynem arcybiskupa kolońskiego. Hrabia zagniewany, iż duchowny ośmielił się wystąpić przeciwko niemu w obronie konwentu, nasłał na Świętego swych siepaczy, którzy pozbawili go życia, gdy przejeżdżał przez miejscowość Gebelsberg. Legat papieski, wizytujący wówczas Niemcy, nazwał Świętego męczennikiem i porównał go do Tomasza Becketa.

8 listopada: Św. Gotfryd z Amiens, biskup


ok. 1065 - 1115

Francuski święty urodził się w miejscowości Moulincourt, należącej do diecezji Soissons, której biskupem był jego wuj Gotfryd. Po nim właśnie otrzymał imię na chrzcie świętym. Był synem możnej rodziny, dzięki czemu mógł bez przeszkód materialnych i społecznych kształcić się i postępować na drodze duchownej, na którą trafił z powołania, a nie z innych względów, jakie czasem przyświecały i przyświecają podobnym wyborom.

Jako dziecko dotkliwie przeżył śmierć matki i już wtedy zdecydował, że będzie służył Bogu przez wszystkie swoje dni. Ojciec nie był przeciwny temu postanowieniu, owszem sam nawet wstąpił do zakonu po śmierci ukochanej żony. Chłopiec zaś, ukończywszy szkołę przy klasztorze Benedyktynów w Mont-Saint-Quentin niedaleko Péronne, został benedyktynem.

W roku 1096 został opatem konwentu w Nogent-sous-Concy, który podniósł z ruiny zarówno pod względem stanu materialnego, jak i kondycji duchowej, pomnażając liczbę braci, których w dniu objęcia przez niego zarządu było zaledwie sześciu i dwóch nowicjuszy. Ze względu na uzdolnienia i dobre pochodzenie ofiarowano mu biskupstwo w Saint-Remy, a następnie arcybiskupstwo w Reims. Odmówił obu tych zaszczytów, kontentując się niższą pozycją, a wobec nalegań odpowiadał żartobliwie: „Boże chroń mnie przed porzuceniem biednej narzeczonej na rzecz zamożnej!”.

W końcu jednak nie mógł odmówić przyjęcia zarządu nad diecezją, gdyż hierarchowie zebrani na zwołanym przez króla Filipa I synodzie w Troyes (w 1104 roku) mianowali go biskupem Amiens. Udał się na miejsce boso, ubrany w wór pokutny i tam przyjął stolicę biskupią. Przystąpił od razu do wdrażania tak zwanych reform gregoriańskich, zainicjowanych przez świętego papieża Hildebranda wywodzącego się ze sławnego opactwa w Cluny.

Zwalczał symonię, czyli świętokupstwo oraz nikolaityzm – nieprawe związki księży. Pewnego razu swej niezłomnej walki omal nie przepłacił życiem, gdy piętnował publicznie związek jednego z księży z możną arystokratką. Dumna pani przysłała biskupowi zatrute wino, lecz zrządzenie Opatrzności uratowało go od przedwczesnego zgonu. Otóż zdarzyło się, iż pies przewrócił dzbanek ze śmiercionośnym trunkiem i wypiwszy trochę, zdechł, skąd Święty mógł poznać bezecny podstęp.

Gotfryd już jako opat był kochany przez lud, ponieważ założył i prowadził szpital i przytułek dla ubogich. Uwrażliwiło go to na nędzę ludzką, czego konkretnym wyrazem była obrona praw mieszczaństwa i chłopstwa przed nadużyciami panów. Codziennie – a nie co jakiś czas, jak to było w zwyczaju u wyjątkowo pobożnych a zamożnych osób – przyjmował trzynastu ubogich mieszczan i obmywał im nogi. Jak szczera musiała być jego świętość, skoro czyniąc to tak regularnie, nie popadł w pretensjonalność owego gestu!

Co było źródłem tej zadziwiającej siły Świętego? Na to pytanie odpowiada ksiądz Władysław Hozakowski, autor przedwojennych Żywotów Świętych Pańskich, charakteryzując duchową sylwetkę biskupa Amiens: „Słynął bowiem Gotfryd ze swej cnoty. Panował nad poruszeniami ciała, panował nad swym duchem; unikał wszelkich niepotrzebnych rozmów, unikał każdego rozproszenia. Oczy miał zawsze spuszczone, aby wzrokiem nie przeszkadzać wewnętrznemu skupieniu ducha. Zadowalał się najskromniejszą strawą. Kiedy razu pewnego przyniesiono mu pożywienie wykwintniejsze, nie przyjął go, mówiąc, że ciało zmysłowe się buntuje, skoro mu się dogadza”.

Nietrudno się domyślić, iż nieprzejednana postawa moralna świętego pasterza przysporzyła mu większą ilość wrogów. Dodatkowo na terenie jego diecezji narastał konflikt między szlachtą i bogatym mieszczaństwem, który w końcu doprowadził do wojny domowej. Wobec zamieszek i nieokiełznanego gniewu jednych przeciw drugim, widząc, iż jego starania o pokój są bezskuteczne, postanowił oddalić się i wieść – tak jak zamierzał od początku swej duchownej drogi – życie odosobnione. Nie uczynił tego bynajmniej przez lekceważenie swych obowiązków, lecz przeciwnie – świadom, iż usilna modlitwa płynąca ze szczerego serca i połączona z pokutą może zdziałać więcej niż największe czyny, usunął się do pustelni w Wielkiej Kartuzji, by tam modlić się o zbawienie powierzonych mu dusz.

Ponownie wezwany przez zgromadzenie biskupów poddał się wszakże posłusznie ich woli. Wziął jeszcze udział w synodzie w Châlons, lecz wracając do stolicy swej diecezji, wyczerpany trudami pasterskiej posługi i moralnymi cierpieniami zapadł poważnie na zdrowiu. Zatrzymał się w opactwie św. Kryspina w Soissons i tam pobożnie oddał ducha swemu Panu, któremu służył wiernie do ostatniej chwili życia.

9 listopada: Bł. Elżbieta od Trójcy Przenajświętszej


18 lipca 1880 - 9 listopada 1906

Urodzona jako Élisabeth Catez w Avor koło Bourges, Błogosławiona wcześnie odnalazła powołanie do życia zakonnego, szybko zwalczyła przeciwności, a swoje krótkie życie poświęciła na intensywne przeżywanie relacji z Bogiem, co otworzyło jej w dniu śmierci drogę do wiecznej szczęśliwości.

Do siódmego roku życia ojciec poświęcał jej dużo czasu, zaś po jego śmierci piecza nad domem spadła wyłącznie na barki matki. Nie było im łatwo z powodu trudniejszej sytuacji finansowej, ale dziewczynka już wtedy znosiła mężnie wszelkie przeciwności. Momentem przełomowym w jej życiu był czas, w którym przygotowywała się do pierwszej Komunii Świętej, kiedy to pod natchnieniem łaski Bożej zapragnęła żyć wyłącznie dla Boga.

Z przyrodzenia miała usposobienie niezwykle żywe, a głęboka pobożność nie przeszkodziła jej odnaleźć się znakomicie we wszystkich zajęciach zwyczajnego świeckiego życia – w zabawach z rówieśniczkami, na wieczorkach tanecznych, podczas podróży i w domowych obowiązkach. Nie była jednak do tego wszystkiego przywiązana i chciała jak najszybciej znaleźć się w upragnionym zaciszu karmelu.

Matka Elżbiety widząc, że cieszy się ona powodzeniem i dobrze odnajduje w świecie, przez kilka lat nie chciała się zgodzić na to, by jej córka porzuciła świat. W roku 1899, podczas rekolekcji parafialnych, wydała wreszcie zgodę na wstąpienie Elżbiety do zakonu, ale nie wcześniej, jak dopiero gdy skończy dwadzieścia jeden lat. Nie był to koniec prób, ponieważ panience Catez oświadczył się pewien dobrze sytuowany młodzian i znów musiała ona obronić przed ziemską zapobiegliwością matki swoje wezwanie do służby Bożej.

Dwa lata owego koniecznego, prywatnego przygotowania przed wstąpieniem do nowicjatu, były dla Błogosławionej czasem usilnej walki ze swymi wadami. Przedsięwzięła ją wprawdzie już przed pierwszą Komunią Świętą, ale jej porywczy, skory do gniewu charakter wciąż dawał o sobie znać.

Niedługo przed udaniem się do klasztoru Karmelitanek Bosych w Dijon, miała doświadczenie mistyczne, w którym usłyszała głos Zbawiciela mówiącego do niej: „Moja oblubienico, odrzucasz zatem wszelkie szczęście tu na ziemi, aby iść za Mną. Idąc Moimi śladami przejdziesz przez ból, przez Krzyż, będziesz musiała znieść wiele cierpień. Gdyby Mnie nie było przy tobie, nie potrafiłabyś ich znieść. Nawet te pociechy duchowe, tak słodkie dla twej duszy, zostaną ci odebrane. Ileż doświadczeń cię spotka, Moja umiłowana, gdy pójdziesz za Mną, ale też ileż radości. Ileż słodyczy dam ci zakosztować w tych uciskach. Cząstka, którą wybrałem dla ciebie, jest najpiękniejsza i musiałem cię ukochać wielką miłością, ażeby ją dla ciebie zachować, Moja umiłowana”.

Elżbieta od Trójcy Przenajświętszej chciała żyć długo i dużo cierpieć dla Boga – jeszcze w roku 1897 zapisała w jednym ze swych wierszy, iż w jej sercu wznosi się pragnienie, by „nie umierać, lecz cierpieć długo, cierpieć dla Boga, dać Jemu swe życie, modląc się za grzeszników”. W ciągu kilku lat życia zakonnego, znosząc niewygody i ciężkie warunki panujące z zasady we wspólnocie karmelitańskiej, nieustannie pogłębiała swą relację z Bogiem. Czerpała głębię mistycznego poznania z pism świętego Jana od Krzyża i z własnych doświadczeń.

Nie było jej jednak dane spełnić swego poetycznego marzenia o długim i owocnym w cierpienie życiu – Panu Bogu spodobało się bowiem wcześniej powołać swą służebnicę. W roku 1906 zachorowała na chorobę Addisona, która stała się przyczyną jej przedwczesnej śmierci. Jeszcze tego samego roku poważnie zasłabła i przyjęła ostatnie namaszczenie. Dotrwała do Mszy Świętej w dniu Wszystkich Świętych i oddała swą duszę Panu Bogu, z ostatnimi słowami na ustach: „Idę do Światła, do Miłości, do Życia”. Siostrę Elżbietę Catez beatyfikował Ojciec Święty Jan Paweł II w roku 1984.

10 listopada: Św. Leon Wielki, papież i Doktor Kościoła


ok. 400 - 461

Papież Leon I jest pierwszym spośród następców św. Piotra, który – na wzór świeckich imperatorów i zdobywców – otrzymał przydomek Wielki. Był nie tylko obrońcą wiary i wybitnym teologiem, Ojcem i Doktorem Kościoła, ale także znakomitym dyplomatą, a dzięki wszystkim swoim zdolnościom i zasługom doczekał się miana wielkiego obrońcy chrześcijańskiej cywilizacji.

Wiekopomne jego zasługi  przypomniał Benedykt XVI podczas audiencji generalnej 5 marca 2008. Ojciec Święty mówił o swoim Poprzedniku: „Był on naprawdę jednym z największych papieży, którzy przynieśli zaszczyt stolicy rzymskiej, przyczyniając się w znacznym stopniu do umocnienia jej autorytetu i prestiżu”.

Święty Leon urodził się w Tuscji, historycznym regionie Italii (część Toskanii, Umbrii i północnego Lacjum). Od papieża świętego Celestyna I otrzymał urząd archidiakona, do którego przynależały obowiązki związane z zarządem diecezją. Już wcześniej dostrzeżono wszakże jego zdolności dyplomatyczne i dlatego odbywał różne delegacje jeszcze jako akolita – między innymi do biskupa Hippony, świętego Augustyna.

W roku 440 przebywał jako legat z misją pokojową w Galii, posłany tam przez cesarzową Elię Gallę Placydię. W tym samym czasie zmarł papież święty Sykstus III, a Leona powołano na jego następcę. Zasiadł on na Tronie Piotrowym w czasach najazdów barbarzyńskich, osłabienia władzy cesarskiej na Zachodzie i wciąż powstających herezji wymierzonych w naturę Chrystusa Pana i rozbijających jedność Kościoła.

Święty starał się zapobiec klęskom będącym skutkiem takiego stanu rzeczy, a do wszystkich wysiłków dokładał jeszcze największą gorliwość duszpasterską, której śladem są liczne zachowane listy i kazania, zawierające nauki teologiczne (szczególnie list zwany Tomus ad Flavianum skierowany do Konstantynopola), na które powoływano się jeszcze podczas obrad Świętego Soboru Trydenckiego.

W 451 roku przewodniczył poprzez swoich legatów czwartemu soborowi powszechnemu, który odbył się w mieście Chalcedon w Bitynii. Potępiono tam herezjarchę Eutychesa, który rozrywał Mistyczne Ciało Chrystusa, buntując trzodę Pańską przeciwko prawowitym biskupom i stróżom objawienia – poprzez głoszenie błędnego poglądu, jakoby Chrystus Pan nie posiadał dwóch natur, boskiej i ludzkiej, lecz jedną powstałą w wyniku „zlania się” obu. Koncylium zwołane przez cesarza Marcjana i jego małżonkę świętą Pulcherię było jednym z najważniejszych w historii chrześcijaństwa, za cel postawiło sobie bowiem wprowadzenie jednej wiary w całym imperium i zakończyło zasadniczo okres wielkich sporów chrystologicznych w starożytności.

Drugim ważnym sporem, w jakim Leon Wielki odegrał rolę niepoślednią, był spór o charakter relacji władzy świeckiej i duchownej. O ile jeszcze niespełna sto lat przed narodzeniem Leona religia chrześcijańska nie cieszyła się nawet wolnością kultu, o tyle za pontyfikatów trzech wielkich papieży – świętych Gelazego, Leona i później Grzegorza Wielkiego prawdziwa religia zyskała nie tylko wolność, ale znacznie więcej. Urzeczywistnił się wówczas wielki ideał świętego Augustyna, wedle którego cesarz miał złożyć swój diadem u stóp św. Piotra w osobie jego następcy.

Wielki obrońca postulatu powszechnego panowania Chrystusa Króla w jednym z listów pouczał Teodozjusza II o obowiązkach chrześcijańskiego władcy: „Ponieważ Pan natchnął Twoją Łaskawość tak wielkim oświeceniem w Swoich tajemnicach, powinieneś stale o tym pamiętać, że władza cesarska została ci dana nie tylko w celu rządzenia światem, lecz przede wszystkim dla ochrony Kościoła, abyś poskramiał niegodziwe napaści, bronił należycie powziętych postanowień i przywrócił prawdziwy pokój tam, gdzie on został zakłócony”.

Zdawał sobie sprawę, iż pojednanie z Bogiem i Jego błogosławieństwo leży również u podstaw powodzenia doczesnego i dzięki swym nieustannym zabiegom dyplomatycznym umiał uskutecznić tę prawdę na płaszczyźnie polityki imperium. Pod jego wpływem cesarz Walentynian III ogłosił edykt nadający moc prawną zarządzeniom papieskim. To stanowi trzeci filar wielkiego pontyfikatu Leona – mianowicie ugruntowanie prymatu papieskiego. Namiestnik Chrystusa słał listy i legatów do wszystkich diecezji podległych jego zwierzchnictwu, wszędzie zabiegając o obronę i krzewienie świętej wiary i pobożności ludu.

W drugim dziesięcioleciu swego pontyfikatu, wobec zagrożenia barbarzyńskiego wiszącego nad Rzymem, Najwyższy Pasterz dał dowody nieprzezwyciężonej odwagi w obronie swego ludu i rozkwitającego dziedzictwa cywilizacji chrześcijańsko-klasycznej. W roku 452 wyjechał naprzeciw wojskom Hunów i osobiście pertraktował z „biczem Bożym”, wodzem Attylą, którego miecz hołdował i pustoszył kolejne ziemie. Owocem rokowań było odstąpienie najeźdźcy od zamiaru zdobycia Wiecznego Miasta. Sytuacja powtórzyła się w roku 455 podczas najazdu Wandalów pod wodzą Genzeryka. Tym razem nie udało się zatrzymać pochodu wojsk, ale dzięki perswazji papieża barbarzyńcy złagodzili nieco swój zapał bojowy i oszczędzili wiele miejsc świętych (na czele z bazyliką Świętego Piotra).

Oprócz tego święty pasterz prowadził działalność dobroczynną i niósł pomoc wszystkim dotkniętym skutkami najazdów, chorobami czy po prostu biedą. Nie dziw więc, iż nie tylko władcy i biskupi, ale także lud otaczał go szacunkiem, a jego postać została otoczona nimbem świętości i kultem katolickim zaraz po śmierci. Święty Leon Wielki został pochowany w ówczesnej bazylice Świętego Piotra.

11 listopada: Św. Marcin z Tours


"Żołnierz biskupem"

316/317 – 8 listopada 397

Imię Marcin pochodzi od rzymskiego boga wojny Marsa (Martinus, czyli należący do Marsa). Imię to nadał mu ojciec, żołnierz rzymski, a potem trybun plebejski (tribunus plebis – urząd popularnie zwany trybunem ludowym) i rzeczywiście Marcin początkowo wstąpił w ślady ojca, rozpoczynając karierę w legionach. Tradycja wschodnia nazywa go Marcinem Miłościwym, co z kolei podkreśla drugą część jego życiorysu, kiedy to – po odejściu z wojska – wstąpił na drogę duchowną. Święty jest wprawdzie też patronem żołnierzy, ale sławę zyskał głównie jako biskup i dobrodziej wiernych.

Urodził się w Panonii, a konkretniej w części pokrywającej się obecnie z terenami Węgier. Dzieckiem będąc, przeniósł się z rodzicami do miejscowości Ticinum (Pawia) w Italii. Tam poznał chrześcijan i zachęcony ich przykładem został katechumenem w wieku lat dziesięciu. Ojciec, dobrze sytuowany poganin, nie był przychylny preferencjom religijnym swego syna i nie zezwolił na chrzest.

Marcin wstąpił do legionów i w roku 338 został wraz ze swym garnizonem przeniesiony do Amiens w Galii. Z tego okresu pochodzi pierwsze odnotowane zdarzenie stanowiące część jego dziejów jako świętego oddanego sprawie ubogich. Otóż jadącego na koniu żołnierza zatrzymał pewien nędzarz niemający czym odziać się w chłodniejszą porę. Martinus zdjął z siebie płaszcz żołnierski, rozdarł na pół i jedną część podał żebrakowi. Następnie we śnie ukazał mu się Chrystus Pan mówiący do aniołów: „Patrzcie, jak mnie Marcin, katechumen, przyodział”.

Chrzest święty – zgodnie z ówczesnym obyczajem, wedle którego przyjmowano znamię Wiary w dzień pamiątki Zmartwychwstania Pańskiego – przyjął on na Wielkanoc 339 roku. Uśmiercił w sobie starego człowieka i zmartwychwstał duchowo do nowego życia z Chrystusem. Wtedy też postanowił wystąpić z wojska. Nie było to jednak wynikiem postawy katolickiej jako takiej – jak insynuuje współcześnie pacyfistyczna propaganda – lecz raczej pokojowego usposobienia samego Świętego, który zasłynął później z wielkiego miłosierdzia dla wszelkiego rodzaju przestępców, a więc skazańców i heretyków.

Sam Kościół natomiast nigdy nie głosił pacyfizmu, wręcz przeciwnie – jako królestwo bojowe (określenie świętego Augustyna), walczące przede wszystkim orężem duchowym – nie uchylał się od zaakceptowania godziwej służby wojskowej nawet na rzecz pogańskiego Rzymu, zgodnie z przeświadczeniem, iż każda władza pochodzi od Boga i każda władza została przez Boga wyposażona w miecz świecki do karania występków (pisze o tym święty Paweł w liście do Rzymian, XIII, 1-4), w późniejszych zaś wiekach sam Kościół inspirował najchlubniejsze w dziejach ludzkości zwyczaje rycerskie i patronował najwspanialszym zwycięstwom militarnym nad nieprzyjaciółmi Boga prawdziwego.

W każdym razie w roku 356 Marcin opuścił armię i udał się do domu, gdzie udało mu się nawrócić rodziców na wiarę Chrystusową. Następnie wyruszył do Poitiers, dowiedział się bowiem o sławie świętego biskupa Hilarego, którego poprosił o kierownictwo duchowe. Od tego momentu bardzo szybko postąpił na drodze świętości, którą rozpoczął jako pustelnik w Ligugé. Był to początek późniejszej działalności na rzecz rozwinięcia fundacji klasztornych na terenie Francji, dlatego też święty Marcin bywa nazywany ojcem życia zakonnego we Francji.

W 371 roku zmarł biskup Tours, a duchowieństwo i lud, którzy słyszeli o świątobliwym pustelniku, drogą aklamacji uczynili go biskupem. Wiedząc jednak o jego skromności, musieli użyć podstępu i ściągnąwszy go do miasta, siłą przyprowadzili do katedry, gdzie ogłoszono jego wybór na hierarchę Kościoła. Święty poddał się temu zrządzeniu, przyjął święcenia kapłańskie i został konsekrowany na biskupa.

Pan Bóg od razu nagrodził jego posłuszeństwo, z okresu bowiem biskupiego w jego życiu pochodzi mnóstwo świadectw o cudach, jakie czynił. Biskup Marcin, który zachował pustelniczą surowość życia, uzdrawiał chorych, wypędzał złe duchy i litował się nad ubogimi. Pewnego razu napadł go złoczyńca podczas drogi przez las i już trzymał miecz wymierzony w pierś Świętego, gdy nagle padł na wznak, powalony nadprzyrodzoną mocą, bez żadnej reakcji ze strony ofiary. Marcin okazał miłosierdzie przestraszonemu napastnikowi, czym zjednał jego serce dla miłosiernego Boga.

O ile był surowy dla siebie, a łagodny dla bliźnich, o tyle pozostawał bezwzględnym przeciwnikiem bałwochwalczych pogańskich kultów, które wciąż więziły dusze i umysły ludów imperium rzymskiego. Burzył pogańskie ołtarze, wycinał święte gaje, a ludności przekazywał łaskę wysłużoną przez bolesną Mękę i krzyżową śmierć Zbawiciela. Swoją postawą zjednał sobie miłość wszystkich wiernych, którzy prawdziwie odnaleźli w nim ojca i przyjaciela – nie przyjmował bowiem wiernych w pałacu biskupim, lecz osobiście wizytował kolejne ziemie i bywał w domach swych diecezjan, towarzysząc im w trudach codziennego życia prowadząc do Boga.

Do końca życia pozostawał aktywny, zaś ostatnią misją, jaką odbył, był wyjazd do miejscowości Candes, gdzie rozgorzał spór między duchowieństwem i wiernymi. Pogodziwszy obie strony, powrócił do stolicy swej diecezji i tam zmożony chorobą, doszedłszy osiemdziesiątego roku życia, rozpoczął swą ostatnią walkę. Bólom choroby towarzyszyła walka ze złym duchem, nękającym Świętego w ostatnich dniach. Zachowała się jego wypowiedź do posłannika ciemności, który nie odstępował od łoża śmierci, czyhając na najdrobniejsze potknięcie duchowe sługi Bożego: „Cóż tu robisz? Nie znajdziesz we mnie niczego, przeklęte stworzenie, co by należało do ciebie. Miłosierdzie Boże przyjmie mnie na łono Abrahama”.

Dzień jego śmierci – 8 listopada – był więc zarazem dniem tryumfu nad nieprzyjacielem zbawienia. Pogrzeb odbył się 11 listopada i wziął w nim udział wielotysięczny tłum wiernych duchownych i świeckich. Świętego otoczono w całym świecie chrześcijańskim wielkim kultem – został on patronem Francji i różnych zawodów, a na całym świecie powstało mnóstwo kościołów pod jego wezwaniem (siedem w samym Rzymie). Merowingowie i Karolingowie przechowali między innymi relikwie jego płaszcza biskupiego, czyli cappa, a w zdrobnieniu capella. Przechowywali je w kaplicy, skąd zrodziła się nazwa chapelle.

12 listopada: Św. Jozafat Kuncewicz


... wkrótce :-)

13 listopada: Pięciu Braci Męczenników (Święci Bracia Międzyrzeccy)


zm. 1003

Grupę pięciu eremitów zwanych Międzyrzeckimi od miejsca, gdzie znajdowała się ich pustelnia, można by nazwać „cennymi za życia i po śmierci”. Zginęli bowiem podczas napadu rabunkowego, a po śmierci ich relikwie zostały skradzione z katedry gnieźnieńskiej przez czeskiego księcia Brzetysława. Wśród nich, oprócz dwóch włoskich benedyktynów-kamedułów, było trzech Pierwszych Męczenników Polski (dwóch nowicjuszy i sługa zakonny), czyli pierwszych świętych męczenników z ludu piastowskiego (wcześniej poniósł śmierć męczeńską misjonarz Bolesława Chrobrego św. Wojciech, ale był on Czechem).

Kult Braci Międzyrzeckich sięga początków XI wieku i rozszerzył się po klasztorach i eremach oraz wśród wiernych chrześcijan zaraz po ich śmierci, zatwierdzony przez Stolicę Świętą, o czym świadczy św. Bruno z Kwerfurtu. Wiadomości o ich życiu i śmierci są natomiast dość skąpe i dopiero w XIX wieku – za sprawą odkrycia autografu ich żywotu pióra tegoż św. Brunona – poszerzyły się nieco. Autor pisma Vita quinque fratrum martyrum był serdecznym przyjacielem księcia Bolesława Chrobrego i przebywał na jego dworze zaraz po śmierci pięciu pustelników – mógł więc przebywać w miejscu ich zamordowania i zasięgnąć informacji z pierwszej ręki, od świadków zbrodni. Znał ponadto osobiście dwóch włoskich przybyszów, z którymi był razem na misji.

Książę Bolesław, pierwszy koronowany władca państwa Piastów, w źródłach i w przedmarksistowskim piśmiennictwie historycznym zwany Wielkim, zabiegał szczerze o chrystianizację swego ludu, ściągając zza granicy misjonarzy katolickich i posyłając ich w różne części swego władztwa. Kolejne wezwanie tego „dzielnego pracownika w winnicy Pańskiej” (jak określił Piasta św. Bruno) dotarło za pośrednictwem cesarza Ottona III do Italii i zostało ogłoszone na zgromadzeniu opatów pod przewodnictwem św. Romualda. Zgłosiło się wówczas dwóch ochotników – Benedykt z Pereum i Jan z Wenecji.

Pierwszy z nich był kanonikiem w Neapolu, następnie mnichem w słynnym klasztorze na Monte Cassino i towarzyszem św. Romualda. Otto III oferował mu godność opata, ale zakonnik odmówił i przybył do Polski. Zaś drugi z ochotników wywodził się z arystokracji weneckiej, a żywot klasztorny rozpoczął we Francji, by potem trafić również do konwentu benedyktynów na Monte Cassino.
 
Książę Bolesław zorganizował im pustelnię niedaleko Międzyrzecza (nowsze badania dowodzą, iż znajdowała się ona koło wsi Kazimierz Biskupi). Tam dołączyło do nich trzech Słowian – rodzeni bracia Izaak i Mateusz oraz sługa klasztorny Krystyn, o którym źródła świadczą, iż był oddany wierze nie mniej niż sami duchowni. Wiedli wspólnie żywot umartwiony, pełen modlitwy i kontemplacji, rozsiewając przykład świętości po okolicy.
 
Powodem napadu na nich stało się srebro ofiarowane im przez księcia Bolesława, a które nota bene oddali i nie posiadali w noc mordu. Inspiratorem napadu był występny włodarz książęcy, który połakomił się na kosztowności, spodziewając się znaleźć je w eremie. Nasłał siepaczy, którzy zamordowali czterech pustelników na miejscu, a piąty – Mateusz – został zabity w drodze do kościoła, ku któremu biegł. Rozbójnicy byli zdziwieni spokojem, z jakim Święci przyjęli śmierć, zachowując nie tylko zimną krew, ale wręcz promieniejąc radością, że mogą wyznawać imię Chrystusa Pana w godzinę śmierci, która nastała dla nich w nocy z 10 na 11 listopada.

Mordercy zostali schwytani i osadzeni dożywotnio w klasztorze, gdzie mieli pracować i usługiwać na rzecz wspólnoty, a pustelnicy zostali nazwani Męczennikami już w rok po śmierci przez papieża Jana XVIII. Ich relikwie padły łupem wojsk księcia Brzetysława I, kiedy ten korzystając z zamętu panującego w Polsce w latach trzydziestych XI wieku, złupił Wielkopolskę (zrabował także relikwie św. Wojciecha i bł. Radzima Gaudentego). Wtedy to podczas bezkrólewia po śmierci Mieszka II, a przed dojściem do władzy Kazimierza Odnowiciela, miała miejsce tak zwana rebelia pogańska, której skutkiem był stan opisany przez Anonimowego Benedyktyna (zwanego Gallem) słynnymi słowami, iż napadnięte miasta „tak długo pozostały w opuszczeniu, że w kościele św. Wojciecha męczennika i św. Piotra Apostoła dzikie zwierzęta założyły swe legowiska”.

14 listopada: Św. Józef Pignatelli



27 grudnia 1737 - 15 listopada 1811

José Pignatelli pochodził po mieczu ze znakomitej włoskiej rodziny książąt Monteleone, urodził się natomiast w Saragossie, ponieważ jego matka była Hiszpanką. Przyszły Święty został wcześnie osierocony przez oboje rodziców, a po śmierci ojca w roku 1744 zamieszkał u swej starszej siostry, żony hrabiego Arezzo w Neapolu. Wcześnie też zachorował na gruźlicę i choć wyszedł z niej, do końca życia był osłabiony skutkami choroby. Następnie powrócił do Hiszpanii i pobierał nauki w szkole prowadzonej przez ojców jezuitów.

Nie odczuwając wielkiego pociągu do świeckiego życia, a zasmakowawszy życia duchowego wśród klasztornych murów i w atmosferze katolickiej edukacji, zapragnął związać się właśnie z tym zgromadzeniem. Była to decyzja – w zależności od spojrzenia – niefortunna bądź opatrznościowa. Nagonka na Towarzystwo Jezusowe osiągnęła bowiem swą kulminację w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, kiedy młody ksiądz Józef rozpoczynał posługę kapłańską.

W roku 1867 król Hiszpanii Karol III wydał dekret nakazujący wydalenie z kraju wszystkich jezuitów. Podobne represje dotknęły zakon w innych krajach, a w roku 1773 nastąpiła oficjalna kasata zakonu na mocy breve papieża Klemensa XIV. Oznaczało to rozproszenie po świecie ponad dwudziestu tysięcy duchownych jezuickich, wśród których znalazł się również św. Józef Pignatelli.

Niektórzy z zakonników porzucali habity i zostawali księżmi diecezjalnymi, a inni chcieli pozostać wierni do końca życia regule św. Ignacego. Do tych drugich zaliczał się ojciec Józef, który przyczynił się znacznie do rehabilitacji Societatis Iesu na początku XIX wieku. Już koniec wieku XVIII przyniósł pewne zmiany, Stolica Święta zezwoliła bowiem na połączenie się jezuitów zachodnioeuropejskich z tymi, którzy utrzymali się w Rosji, zaś w roku 1800 powstał pierwszy po kasacie nowicjat, którego przełożonym został właśnie św. Józef Pignatelli.

Przez całe czterdzieści lat wygnania Pignatelli zabiegał o restytuowanie zakonu, co jednak nastąpiło dopiero w trzy lata po jego śmierci. W roku 1803 pracował jeszcze na Białej Rusi, potem powrócił do Rzymu, gdzie osłabiony moralnymi cierpieniami i nawrotami gruźlicy oddał ducha Panu Bogu. Orędownik wskrzeszenia zasłużonego zgromadzenia w XX wieku został nobilitowany przez najwyższy autorytet Kościoła i wyniesiony do chwały ołtarzy aktem beatyfikacji z roku 1933 ogłoszonym przez Piusa XI i kanonizacji, którą w roku 1954 zatwierdził Sługa Boży Pius XII.

15 listopada: Św. Albert Wielki, Doktor Kościoła


"Nauczyciel św. Tomasza z Akwinu"

ok. 1200 - 15 listopada 1280

Św. Albert Wielki jest jednym z największych intelektualistów w dziejach chrześcijaństwa. Ze względu na swą erudycję i szerokość zainteresowań badawczych nazywany Doktorem Wszechstronnym (Doctor Universalis) i Doktorem Doświadczonym (Doctor Expertus). Przed św. Tomaszem z Akwinu (który był nota bene jego uczniem) próbował dokonać syntezy założeń filozofii Arystotelesa z prawdą objawioną i wraz z Akwinatą podniósł do niebywałej doskonałości system scholastyczny. Dante Alighieri, sam czerpiący z dziedzictwa myśli scholastycznej, w swej wizji nieba umieszcza obu Świętych wśród miłośników Mądrości.


Albert hrabia von Bollstädt, syn rycerskiej rodziny, urodził się w bawarskim Lauingen, skąd, odbywszy pierwsze nauki domowe i szkolne, udał się na świeżo otwarty uniwersytet w Padwie. Zetknął się tam z pismami Arystotelesa, które dotarły do kręgu kultury chrześcijańskiej za sprawą uczonych arabskich. Wówczas już rozpoczęła się jego fascynacja myślą Filozofa (pod tym mianem występuje on zawsze w pismach św. Tomasza z Akwinu), co zaowocowało później wspaniałą syntezą wiedzy przyrodzonej z objawioną i poznawalną za pomocą wiary. Studiował też nauki przyrodnicze, a prawdopodobnie również prawo. Nauka chrześcijańska zawdzięcza mu ważne rozróżnienie – ale nie przeciwieństwo – pomiędzy prawdą nauki a prawdą wiary, nie dość wyraźnie dotychczas akcentowaną.

Pisał komentarze do pism Arystotelesa, a w późniejszym okresie życia przyczynił się do spopularyzowania jego dorobku na paryskiej Sorbonie. W tej działalności towarzyszył mu inny wybitny umysł epoki – Aleksander z Hales, zwany królem teologów (theologorum monarcha), autor dzieła Summa universae theologiae, w którym autorytet w świecie chrześcijańskim przyznaje nie tylko Pismu Świętemu i Ojcom Kościoła, ale też starożytnym i arabskim teologom, filozofom i poetom.

Zanim jednak Albert został wykładowcą Uniwersytetu Paryskiego, wstąpił w latach dwudziestych XII wieku w szeregi ojców dominikanów, do czego przyczyniły się kazania bł. Jordana z Saksonii, następcy św. Dominika na urzędzie generała zakonu. Przyjął święcenia w Kolonii i działał początkowo w różnych miastach Rzeszy od Ratyzbony (Regensburga) aż po Hildesheim. W roku 1235 otrzymał w Paryżu tytuł doktora świętej teologii – tam też słuchał jego wykładów przyszły Doktor Anielski – św. Tomasz.

Profesor Albert od razu dostrzegł nieprzeciętny talent swego ucznia i wkrótce wywiązała się owocna i trwająca do końca życia współpraca obu gigantów myśli katolickiej. W 1248 powrócili razem do Kolonii, gdzie założyli Studium generale (szkołę o randze międzynarodowej), z której wykształcił się następnie Uniwersytet Koloński. W roku 1254 ojciec Albert został prowincjałem dominikanów niemieckich, lecz po trzech latach zrezygnował z tej godności, by móc oddawać się nadal pracy naukowej.

Na zgromadzeniu generalnym w Valenciennes w 1250 wraz z Tomaszem i z Piotrem z Tarentaise (przyszłym papieżem bł. Innocentym V) opracował nowy model formacji dominikańskich. Jemu też zakon zawdzięcza przeforsowanie obowiązkowego nauczania filozofii w seminariach. Miało to niebagatelne znaczenie dla podniesienia kultury intelektualnej wieków średnich, na którą, jak wiadomo, w znacznym stopniu oddziałały zakony.

W roku 1260 ze Stolicy Świętej nadeszła do ojca Alberta nominacja na biskupa Ratyzbony, którą przyjął mimo oporu niektórych współbraci. W przerwach od pracy intelektualnej i pełnienia posługi pasterskiej był proszony o wypełnienie rozmaitych zadań dyplomatycznych, jak chociażby przyjęcie na siebie roli mediatora w sporze zakonu joannitów z księciem pomorskim Barnimem I czy też głoszenie krucjaty do Ziemi Świętej. Pod koniec życia, choć mocno już podupadł na zdrowiu, odpowiedział jeszcze na wezwanie papieża bł. Grzegorza X do stawienia się na obradach II soboru w Lyonie. Tam doszła doń smutna wieść o śmierci św. Tomasza, którą usłyszawszy, miał rzec, iż „zgasło światło Kościoła”.

W ostatnich dniach Święty przebywał na powrót w Kolonii. Tam zakończył zasłużony żywot, został pochowany w krypcie dominikańskiego kościoła pw. św. Andrzeja. Beatyfikował go papież Grzegorz XV w roku 1622, jeszcze dłużej natomiast Doctor Universalis czekał na kanonizację, która nastąpiła dopiero w roku 1931 za sprawą Piusa XI, który też ogłosił go Doktorem Kościoła.

16 listopada: Św. Gertruda Wielka (z Helfty)


6 stycznia 1256 - 1302

Św. Gertruda z Helfty to postać wybitna, dająca przykład dyscypliny wewnętrznej w wypracowywaniu cnót i w pracy intelektualnej. Na tym nie kończy się jednak jej wkład w dzieje chrześcijaństwa. Była ona bowiem – dzięki otrzymanym objawieniom – prekursorką kultu Najświętszego Serca Jezusowego na długo przed jego właściwym ukonstytuowaniem w życiu Kościoła, który trwał od XVII do XIX wieku.


Ojciec Święty Benedykt XVI wypowiedział się o św. Gertrudzie w katechezie z 6 października 2010 r., zwracając uwagę, iż była ona „jedyną niewiastą w Niemczech, którą nazwano «Wielką» ze względu na jej wielkość kulturalną i ewangeliczną: swym życiem i swoją myślą”. Mówił dalej papież: „W wyjątkowy sposób wpłynęła ona na chrześcijańską duchowość”. Jej wielkość ma, jak widać, nie tylko wymiar kulturalny, ale i ewangeliczny, a więc wypływa z naśladowania Jezusa Chrystusa, które objawiło się między innymi przez obdarzenie jej darem stygmatów.

Oprócz faktu, iż przyszła na świat w Turyngii i została wcześnie osierocona, nic nie wiemy o jej domu rodzinnym i wczesnym dzieciństwie. Wiadomo natomiast, że w wieku pięciu lat trafiła na wychowanie i naukę do klasztoru benedyktynek w Helfcie, gdzie miała pozostać jako mniszka do końca życia. Stąd też wziął się jej przydomek – Gertruda z Helfty. Przebywając w zakonie, zdobyła doskonałą znajomość łaciny, dzięki czemu mogła pogłębiać i rozwijać bez przeszkód swą wiedzę religijną.

Zamieszkanie przy klasztorze wspomina w swym dziele Objawienia (zwanym też Zwiastun Miłości Bożej) jako opatrznościowe i wyznaje, że dzięki temu Pan Bóg zachował ją od bezdroży, na które jako sierota mogłaby wejść, a umieścił wśród dusz pobożnych, które motywowały ją do dobrego. Wcześnie Pan Jezus objawił jej Swą wolę dotyczącą jej misji w dziejach zbawienia. Została obdarzona przez samego Boga-Człowieka szczególnie bliską więzią przyjacielską, z której płynie nauka życia duchowego dla wszystkich chrześcijan.

Dostępując w mistycznych doświadczeniach łaski spoczywania w Sercu Jezusowym, ze zdumieniem stwierdza, iż nie wspomina o nim Pismo Święte. Chrystus Pan odpowiedział jej wówczas, że jest to nabożeństwo, które ma być zarezerwowane na późniejsze czasy, kiedy wiara ostygnie w sercach ludzi. Więź siostry Gertrudy z Boskim Oblubieńcem jest więzią wybitnie indywidualną i bliską. Łączy się ona dodatkowo z charakterystyką życia benedyktyńskiego, w którym kluczową rolę odgrywa życie liturgiczne. Stany mistyczne pokrywają się nierzadko z przeżywaniem liturgii, a gdy Święta z powodu choroby nie mogła brać udziału w Najświętszej Ofierze, Pan Bóg pozwalał jej uczestniczyć w niej mistycznie.

Św. Gertruda słynęła z cnoty czystości, którą szczególnie umiłowała. Dobry Bóg zachował ją cudownie od pokus zwykle towarzyszących walce o czystość, pochłaniając płomienie przyrodzonych namiętności ogniem swego kochającego Serca. Człowiek czysty, o sercu wolnym od nieuporządkowanych przywiązań i duszy pełnej świętych pragnień staje się zwierciadłem doskonałego porządku istniejącym w zamyśle stwórczym Pana Boga. Teologia moralna zwraca uwagę, że zachowanie cnoty czystości, przy opanowaniu rozpraszających namiętności, zwielokrotnia wydajność pracy umysłowej, co też sprawdziło się w przypadku świętej intelektualistki, której pisma kazał sobie czytać św. Tomasz z Akwinu przed śmiercią. Święta zostawiła po sobie, oprócz Objawień, drugie dzieło niezwykle cenne jako podręcznik życia duchowego, mianowicie Ćwiczenia duchowe, gdzie omawia kolejne etapy wzrostu w doskonałości chrześcijańskiej.

Święta cierpiała nie tylko z powodu doświadczeń moralnych i mistycznych, ale także wskutek słabego zdrowia, powodującego różne dolegliwości w surowych warunkach życia klasztornego. Odeszła do Pana w wieku czterdziestu sześciu lat w klasztorze, w którym można powiedzieć, że niemalże stawiała swe pierwsze kroki jako dziecko. Kult Gertrudy Wielkiej rychło rozszerzył się po świecie chrześcijańskim, a zatwierdzony został aktem kanonizacji w roku 1732 ogłoszonym przez papieża Klemensa XII na prośbę króla Polski i księcia Saksonii Augusta II Mocnego.

17 listopada: Św. Grzegorz z Tours


30 listopada 538 - 17 listopada 594

Grzegorz biskup Tours znany jest głównie z dzieła znanego pod tytułem Historia Francorum (czyli Historia Franków). Jest to dzieło bardzo ważne nie tylko ze względów historiograficznych (dostarcza ono wielu ciekawych informacji o życiu ludu, który współtworzył dzieje chrześcijańskiej Europy), ale również z punktu widzenia historii idei czy po prostu założeń ideowych średniowiecznejChristianitas. Ambicją autora było bowiem nie tyle zrelacjonowanie historii Franków, ile raczej apologia porządku, którym winne rządzić się katolickie społeczności.


Święty otrzymał na chrzcie imiona Jerzy Florentyn (Georgius Florentius), a urodził się w arystokratycznej rodzinie żyjącej w Galii. Był prawnukiem św. Grzegorza biskupa Langres (został on biskupem po śmierci żony), na którego cześć przyjął imię po przyjęciu nominacji biskupiej. Został wcześnie osierocony, a wychowaniem chłopca zajął się ówczesny biskup Clermont, św. Gallus. On to, wraz ze św. Nicecjuszem (późniejszym biskupem Lyonu) umożliwił swemu młodemu krewnemu Jerzemu Florentynowi dostęp do dzieł klasyków i pisarzy chrześcijańskich, dzięki czemu zdobył on wykształcenie.

Rozczytywał się w dziełach historycznych, zarówno klasycznych, jak i chrześcijańskich (między innymi w Historii kościelnej Euzebiusza z Cezarei czy też w Aktach męczenników), co zaowocowało jego późniejszym pisarstwem historycznym. Zostawił po sobie takie dzieła, jak Chwała męczenników (Liber in gloria martyrum), Chwała wyznawców (Liber in gloria confessorum), poszczególne żywoty świętych czy też dzieło o życiu Ojców Kościoła (Liber vitae patrum).

W 567 roku przyjął święcenia kapłańskie i w jakiś czas po tym ciężko zachorował. Nie tracąc nadziei na odzyskanie zdrowia, udał się do grobu św. Marcina z Tours, gdzie rzeczywiście został uzdrowiony. W 577 roku po śmierci biskupa Tours został obrany jego następcą przez aklamację duchowieństwa i ludu. Posługę pasterską w tej diecezji pełnił aż do śmierci. Wsławił się między innymi działalnością pokojową podczas wojny domowej, jaka wybuchła między synami Lotara I po jego śmierci.

Zmarł najprawdopodobniej 17 listopada 594. Nie chciał, by jego doczesne szczątki spoczęły w sposób uprzywilejowany w kościele katedralnym, lecz wyraził wolę pochowania go w bazylice św. Marcina, którego wstawiennictwu zawdzięczał uratowanie życia w młodości. W VII wieku św. Audoen z Rouen wystawił Grzegorzowi z Tours mauzoleum, zniszczone następnie podczas najazdu Normanów, potem na powrót odbudowane.

18 listopada: Bł. Karolina Kózkówna


... wkrótce :-)

19 listopada: Bł. Salomea księżna



1211/12 - 1268

Łaska Boża wnikając w głąb ludzkiej natury podnosi poszczególne jej władze do ich nadprzyrodzonego celu, którym jest chwalenie Boga jedynego, poznanego przez cnotę wiary. Nie od każdego Bóg wymaga nadzwyczajnych owoców tego błogosławionego działania, w niektórych wszakże duszach zaszczepia pragnienie miłości tak silne, że nie zadowala się ono ukochaniem żadnego ziemskiego podmiotu czy przedmiotu. Skutkiem tego są uczynki niezwyczajne, skrywane przed światem i przez świat niezrozumiane. Takie było życie błogosławionej Salomei i jej męża Kolomana.

Ona pochodziła z piastowskiego rodu - była córką księcia Leszka Białego i księżniczki ruskiej Grzymisławy, on zaś wywodził się z węgierskiego domu królewskiego, będąc synem króla Andrzeja II. Połączyło ich to, co łączyło w owych czasach osoby o takim urodzeniu, a więc polityka dynastyczna. Zdecydowano o ich zaręczynach, gdy byli dziećmi, zaś gdy Koloman dorósł lat młodzieńczych, Kościół udzielił im ślubu i mieli wspólnie panować na Rusi Halickiej, należącej wówczas do Korony świętego Stefana.

Salomea ślubowała dozgonną czystość, ale okazało się, że nie ma powodu do obaw przy boku swego męża, gdyż on uszanował jej decyzję i razem zadecydowali o zachowaniu wstrzemięźliwości. Przez krótki okres panowania na ziemi halickiej starali się szczepić świętą wiarę, dzięki czemu otrzymali błogosławieństwo papieża świętego Grzegorza IX. Zafascynowani duchowością franciszkańską i pragnący uzyskać regularność swego życia duchowego, pomimo iż byli osobami świeckimi – wstąpili do Trzeciego Zakonu. Ich dwór promieniował cnotą, tym cenniejszą, iż praktykowaną przez parę książęcą, której lud oddaje cześć.

Opatrzność nie uchroniła ich od uciążliwych trudów ziemskiego wygnania. Ich ziemie były bowiem nękane przez wojska litewskie, a w końcu po najeździe księcia Mścisława w 1221 roku byli zmuszeni uchodzić na Węgry. Pozostawali tam przez dwadzieścia lat, do momentu, kiedy Koloman stanął w pamiętnym roku 1241 do walki z tatarami i zmarł wskutek odniesionych ran.

Salomea po śmierci męża chciała oddalić się od światowego gwaru. Przez parę lat mieszkała na dworze swego brata Bolesława Wstydliwego, a w roku 1245 ściągnęła do państwa Piastów siostry klaryski i sama wstąpiła do ufundowanego przez księcia krakowskiego klasztoru w Sandomierzu. Po jakimś czasie okazało się, iż nie jest to bezpieczne miejsce dla świątobliwych niewiast, ponieważ na miasto napadały wojska litewskie, dlatego Bolesław przeniósł zgromadzenie do klasztoru pod Skałą.

Tam siostra Salomea spędziła resztę swych dni. Cały majątek zapisała na rzecz klasztoru i dbała osobiście o jego wystrój i piękno liturgii, zakupując potrzebne przedmioty kultu. Sama też podejmowała uczynki pokutne, a przed śmiercią, którą przewidziała podczas Mszy Świętej, zwołała siostry, być dać im święte pouczenie i pożegnać przed odejściem do wieczności, co nastąpiło Roku Pańskiego 1268. Od razu po śmierci wszczęto starania o beatyfikację księżnej, która przywdziała mniszy habit, lecz nastąpiła ona dopiero w roku 1672 za pontyfikatu Klemensa X.

20 listopada: Św. Rafał Kalinowski


... wkrótce :-)

21 listopada: Św. Gelazy I papież




"Wikariusz Chrystusa Króla"

(zm. 496)

Św. Gelazy jest pierwszym ze wspaniałej trójki papieży starożytności, którzy stworzyli praktyczne podwaliny pod doktrynę o społecznym panowaniu Jezusa Chrystusa Króla. Dzięki kontaktom duszpasterskim i dyplomatycznym z dworem cesarskim święci Gelazy, Leon Wielki oraz Grzegorz Wielki ucieleśniali ideał Państwa Bożego na ziemi, wyrażany przez św. Augustyna i innych pisarzy wczesnego chrześcijaństwa.


Gelasius był obywatelem rzymskim pochodzącym z prowincji Africa proconsularis. W młodym wieku przyjął święcenia diakonatu, a nagrodą za jego gorliwość było mianowanie go sekretarzem papieskim przez biskupa Rzymu św. Symplicjusza. Urząd ten zachował również za pontyfikatu jego następcy, św. Feliksa III. Zaskarbił sobie jeszcze większe zaufanie tego papieża i został wyświęcony na archidiakona oraz mianowany osobistym doradcą Najwyższego Pasterza. Już wtedy leżały mu na sercu rządy Kościołem powszechnym, w których uczestniczył, więc ze zrozumiałych powodów po śmierci Feliksa w 492 roku wybór następcy padł właśnie na niego.

Z wielką werwą przystąpił do rządzenia Kościołem, odznaczając się nie tylko osiągnięciami dyplomatycznymi, ale także działalnością dobroczynną, dzięki której zyskał wdzięczność ludu odnajdującego w nim prawdziwego ojca. Dbał też o kształt liturgii, jemu przypisuje się wprowadzenie śpiewu Kyrie eleison do liturgii rzymskiej. Podczas swoich niedługich rządów zwołał dwa synody (w latach 494 i 495), na których porządkował sprawy dyscypliny, zabiegał o lepszą formację duchowieństwa, ogłaszając dekrety o kształceniu kandydatów do stanu kapłańskiego, a także po raz pierwszy użył określenia wikariusz Chrystusa w odniesieniu do Rzymskiego Biskupa.

Polem dziejowej zasługi świętego papieża było określenie stosunków, jakie winny panować pomiędzy najwyższą władzą duchowną i świecką. W liście do cesarza Anastazjusza wyłożył to, co później powtórzyła XIX-wieczna nauka społeczna Kościoła – mianowicie, że dwie ustanowione przez Boga władze są od siebie odrębne w zakresie kompetencji, w żadnym wypadku nie mogą jednak być oddzielone od siebie ani przeciwne sobie, lecz owszem, winny współpracować dla zbawienia poddanych i ugruntowania właściwych stosunków społecznych. W swym nauczaniu nawiązywał do idei wyrażonej słowami biskupa Mediolanu, św. Ambrożego, który pouczał cesarza, iż jest on w Kościele, a nie ponad Kościołem. Biskupi winni zatem podlegać władzy świeckiej w sprawach jej poruczonych i na odwrót – władcy świeccy mają być podporządkowani biskupom w kwestiach wiary i obyczajów, a obie władze mają pozostawać w harmonijnej współpracy i tak po chrześcijańsku wspólnie rządzić światem.

Była to idea de facto zapisana już w Starym Testamencie (gdzie ustami Proroków Duch Święty mówi o hołdzie, jaki królowie ziemscy składają Królowi Niebieskiemu w osobie Mesjasza), ale musiało minąć kilka wieków, nim przyjęła się ona w praktyce życia politycznego i społecznego. Dlatego też znawca tematu, autor pracy Kościół i państwo we wczesnym chrześcijaństwie, o. Hugo Rahner SI, zwraca uwagę, iż „list Gelazego otwiera wszystkie bramy nadchodzącego średniowiecza”.

Św. Gelazy, którego słusznie można by tytułować „Wielkim”, jako obrońca katolickiej ortodoksji również nie ustępował swoim świętej pamięci poprzednikom. Ogłaszał pisma dogmatyczne przeciwko błędom herezji monofizyckiej, ariańskiej, manichejskiej i pelagiańskiej. Zachowała się również część listów wysyłanych w apostolskiej trosce do władców i poszczególnych diecezji. Święty wikariusz Chrystusa opuścił ten świat po czterech latach pontyfikatu w roku 496. Został pochowany w Bazylice św. Piotra w Rzymie.