11/30/2013

30 lipca: Św Leopold Mandić



"Apostoł sakramentu pokuty"

(12 maja 1866 – 30 lipca 1942)

Patron, którego wspomnienie przypada na 30 lipca, przyszedł na świat w chorwackiej rodzinie zamieszkującej w Castel Nuovo, mieście pozostającym od roku 1797 we władaniu Habsburgów (obecnie Herceg Novi na terenie Czarnogóry). Bogdan Jan Mandić – Leopold jest bowiem imieniem zakonnym – zasłynął z charyzmatu bardzo podobnego do świętego ojca Pio, będąc apostołem sakramentu pokuty obdarzonym zdolnością przeglądania sumień, choć nie doczekał się takiej sławy jak Francesco Forgione z Pietrelciny. Bywa nazywany „małym wielkim świętym”, przy czym należy traktować to określenie dosłownie, gdyż miał on zaledwie 135 centymetrów wzrostu.

Wychowany w bardzo pobożnej i ubogiej rodzinie wcześnie zdecydował, na jakiej drodze pragnie podjąć trudy ziemskiej wędrówki do nieba – po ukończeniu niższego seminarium w Udine wstąpił do zakonu kapucynów w Bassano del Grappa, gdzie po czterech latach złożył śluby wieczyste. Ojciec Leopold wywodził się z regionu bardzo zróżnicowanego pod względem etnicznym, ale również religijnym. Obserwował od dziecka, jak wiele niezgody panuje między dziećmi Kościoła i wspólnotami odłączonymi od jedności Ciała Chrystusowego – jego najgorętszym pragnieniem stała się praca na rzecz ich powrotu do Arki Zbawienia. Chciał zostać misjonarzem w krajach dotkniętych przez schizmę – nigdy jednak nie udało mu się zrealizować tego marzenia…

Na początku przełożeni odradzili mu branie na siebie obowiązków kaznodziejskich z powodu wątłej postury i wady wymowy, a polem jego kapłańskiego działania miał się stać głównie konfesjonał i spotkania z wiernymi poszukującymi rady i miłosierdzia Bożego szafowanego przez sługę Ołtarza. Następnie został skierowany tymczasowo do Padwy, nie przewidując, iż przyjdzie mu zostać tam o wiele dłużej, niż miał w planach.

Stęskniony za ojczyzną nie przestawał nalegać, aby znaleźć się na drugim brzegu Adriatyku, ale nie rozumiał jeszcze, iż Pan Bóg ma dla niego inne plany… Stało się to jasne, gdy pewnego razu otrzymał wskazówkę wprost z cudownego natchnienia Bożego. Ojciec Leopold tak wspomina ową chwilę: „Niedawno miałem sposobność spotkać pewną świętą duszę i dać jej Komunię. Gdy ją przyjęła, powiedziała mi: «Ojcze, Pan, Jezus kazał mi powiedzieć, że każda dusza, której tutaj pomożesz w spowiedzi, jest twoim Wschodem»”.

Odtąd Święty spełniał swoje codzienne obowiązki z pokorą człowieka, który prawdziwie pojednał się z Bogiem i przyjął na swoje ramiona taki krzyż, jaki najmilszy jest samemu Zbawicielowi. Spędzał w konfesjonale nawet po kilkanaście godzin dziennie, z czasem zaczął przyjmować penitentów i wszelkich ludzi szukających jego wsparcia w skromnej celi, w której upłynęły pozostałe lata jego życia. Poczucie spełniania misji danej od Boga – choć wbrew własnym wcześniejszym zamysłom – ukształtowało w nim prawdziwą pogodę ducha, która bije z jego postaci, uwiecznionej również na fotografiach. Pan Bóg dał mu różne dary, dzięki którym w cudowny nieraz sposób prowadził ludzi do pojednania ze Stwórcą i porzucenia grzesznego życia.

Przez czterdzieści lat pracowitego życia w Padwie wsławił się nie tylko jako wytrawny znawca sumień i spowiednik, ale także jako działacz dobroczynny, czego śladem są założone przez niego sierocińce. Cały czas zmagał się z różnymi niedomaganiami zdrowotnymi, ostatnie zaś lata cierpiał z powodu nowotworu. Zmarł w opinii świętości podczas II wojny światowej, wysłuchawszy przed samą śmiercią spowiedzi pięćdziesięciu duchownych. Przepowiedział on, iż klasztor zostanie wkrótce zniszczony, a jedyną jego częścią, która przetrwa będzie jego konfesjonał. Tak też się stało w wyniku działań wojennych w 1944 roku. Wśród gruzów stała jedynie cela, o której ów niezwykły kapucyn rzekł, iż „Bóg tak wiele okazał Swego miłosierdzia Swoim dzieciom w tym miejscu, że pozostanie pomnikiem Jego dobroci”.

W roku 1963 doczesne szczątki ojca Leopolda zostały przeniesione z cmentarza do kapucyńskiego kościoła Świętego Krzyża. Beatyfikację ogłosił papież Paweł VI, między świętych natomiast policzył go Jan Paweł II. Ojciec Święty mówił w homilii beatyfikacyjnej: „Co zostało po św. Leopoldzie? Komu i czemu służyło jego życie? Pozostali bracia i siostry, którzy stracili Boga, miłość, nadzieję. Biedne istoty ludzkie, które potrzebowały Boga i wzywały go, błagając o Jego przebaczenie, o Jego pociechę, o Jego pokój, o Jego łagodność. Tym „biednym” św. Leopold ofiarowywał życie, za nich ofiarowywał swoje cierpienia i swoją modlitwę, a przede wszystkim celebrował Sakrament Pojednania. Tutaj przeżywał swój charyzmat. Niech ten wielki-mały Święty pomoże nam odkryć charyzmat, którym mamy służyć bliźnim”.




31 lipca: Św. Ignacy z Loyoli


... wkrótce :-)

1 sierpnia: Św. Alfons Maria Liguori


... wkrótce :-)

2 sierpnia: Bł. August ks. Czartoryski



(2 sierpnia 1858 – 8 kwietnia 1893)

Bóg powołał Augusta Franciszka księcia Czartoryskiego, aby zaświadczył o mądrości i mocy Jego świętych wyroków – został on bowiem zakonnikiem, czego sam pragnął i w czym widział wolę Bożą, pomimo woli możnego ojca, pragnącego, by jego najstarszy syn był spadkobiercą wspaniałego nazwiska i majątku książąt Czartoryskich, którzy zapisali się złotymi literami w księdze historii Polski XIX wieku, a linie ich pokrewieństwa sięgają domów panujących Europy.

Był on synem Władysława księcia Czartoryskiego i wnukiem znakomitego Adama Jerzego, który z Hôtelu Lambert rozciągał na pół świata zasięg swych zabiegów dyplomatycznych na rzecz przywrócenia niepodległości Polsce. Matką jego była księżna Maria Amparo Muñoz, córka królowej hiszpańskiej Marii Krystyny Burbon-Sycylijskiej i jej drugiego męża księcia Don Augustín Fernando Muñoz y Sánchez. Młody August został osierocony w wieku sześciu lat, a po kilku latach jego ojciec pojął za żonę Małgorzatę Bourbon-Orleańską, wnuczkę króla Ludwika Filipa, która okazała się dobrą i troskliwą opiekunką młodego księcia.

Warto też nadmienić, iż dziecko zostało ochrzczone przez jednego z wybitnie zasłużonych dla odrodzenia Polski ojców zmartwychwstańców Aleksandra Jełowickiego. Przyszedł on na świat w sercu emigracyjnego świata, epoka emigracji polistopadowej dobiegała jednakże końca i wiedział o tym książę Władysław. Planował on sprowadzenie się na powrót do kraju, a dla zabezpieczenia bytu swoim potomkom i zachowania chwały rodziny założył ordynację sieniawską, której ordynatem miał zostać August Franciszek Maria Anna Józef Kajetan – tyle bowiem imion otrzymał na chrzcie zgodnie ze zwyczajem hiszpańskiej arystokracji.

Przyszły błogosławiony otrzymał znakomite wychowanie, bywając na dworach europejskich i rosnąc pod okiem świetnych nauczycieli domowych i duchowych przewodników, wśród których był między innymi święty Rafał Kalinowski. Podał on młodzieńcowi do czytania Listy duchowne księdza Jełowickiego, które to dzieło otworzyło przed nim szersze horyzonty życia wewnętrznego. W 1868 r. podjął naukę w paryskim liceum imienia Karola Wielkiego, którą następnie kontynuował w domu. W roku 1871 przystąpił po dłuższym przygotowaniu do pierwszej Komunii Świętej w kaplicy dworskiej dóbr Czartoryskich w Sieniawie, gdzie była pochowana w krypcie jego matka. Przede wszystkim zaś młody arystokrata był przyuczany do zarządzania rodowym majątkiem, który miał w przyszłości przejąć.

Tak się atoli złożyło, że od dziecka wykazywał on szczerą niechęć do światowego życia. Bywał wprawdzie na dworach i salonach, na balach i w różnych towarzystwach, umiał zachować się, jak przystało na syna znakomitego rodu i przedstawiciela europejskiej elity, ale wracał z tych spotkań zmęczony, a wytchnienie odnajdywał jedynie w głębokiej i żarliwej modlitwie. Był także obciążony dziedzicznie gruźlicą, która mocno dokuczała mu przez całe niedługie życie.

Wśród boleści choroby i niezrozumienia dojrzewało jego powołanie do służby Bożej, które miało ostatecznie sformułować się w roku 1883, kiedy to August Franciszek spotkał w Paryżu świętego księdza Jana Bosko, założyciela zgromadzenia salezjanów. Oświadczenie młodego księcia, iż chce porzucić odpowiedzialność za przyszłość rodziny była szokiem dla ojca, który nie chciał słyszeć o takiej drodze. Wówczas zaczął się czas prawdziwej próby dla Błogosławionego. Do przeciwności zewnętrznych Bóg doświadczający wierności swych umiłowanych dzieci dołożył jeszcze silne utrapienia wewnętrzne, zwane nocą duchową, a zdarzające się zwykle w życiu wybitnych mistyków chrześcijańskich.

Początkowo młodzieniec nie znalazł zrozumienia nawet u ojca Bosko, którego cnotami i charyzmą się zafascynował. Z czasem jednakże święty kapłan przekonał się o prawdziwości powołania tego młodego człowieka i przyczynił się do przekonania ojca, iż przeciwko woli Bożej nie można dłużej występować. August poprosił o przyjęcie go do nowicjatu u ojców salezjanów, na to wszakże żadną miarą don Bosko nie chciał przystać twierdząc, iż jego ubogie zgromadzenie żyjące w ciężkich warunkach nie jest miejscem dla księcia.

Do wydania zgody skłoniła księdza Bosko dopiero namowa samego Ojca Świętego Leona XIII, u którego książę August odbył audiencję. Zapewne nie bez wpływu na tę interwencję Najwyższego Pasterza był fakt, iż godność szambelana papieskiego piastował wtenczas baron Jan Bisping, przedstawiciel rodziny spokrewnionej z największymi rodami magnackimi w Polsce, w tym również z Czartoryskimi.

W roku 1887 August odbył rekolekcje, po których było już wiadomo, iż zostanie salezjaninem, a don Bosko miał wyrzec do niego owe słowa: „Odwagi, mój książę. Dziś odnieśliśmy wspaniałe zwycięstwo. Ale muszę także z wielką radością powiedzieć wam, że przyjdzie dzień, w którym książę będzie kapłanem i z woli Boga uczyni wiele dobra dla swojej ojczyzny”.

Nawroty choroby dokuczały klerykowi Czartoryskiemu podczas całej drogi do kapłaństwa, zmuszając go do kilkukrotnych przerw i studiowania na własną rękę. Znosił wszystkie przeciwności mężnie, a w seminarium dał przykład zadziwiającej współbraci pokory i posłuszeństwa. Zawsze zabiegał, by traktowano go na równi z innymi alumnami, mimo że ze względu na zły stan zdrowia i wysokie pochodzenie przełożeni chcieli stosować wobec niego taryfę ulgową. Wiedział wszak, iż pozycja społeczna, na jakiej postawiła go Opatrzność, stanowi zobowiązanie i wyżej stawia poprzeczkę postawy etycznej i odpowiedzialności.

Rok 1888 postawił księcia Władysława przed koniecznością ostatecznego pogodzenia się z decyzją syna – zrzekł się on bowiem majoratu i godności ordynata sieniawskiego, by całkowicie poświęcić się służbie Bożej. Bynajmniej jednak nie zapomniał, iż wciąż jest synem Polski – tej Matki najlepszej, która go do Wiary świętej przyprowadziła i karmiła mlekiem zdrowej nauki, jak mawiał niezrównany ksiądz Skarga. Po święceniach, które miały miejsce w 1892 roku udał się do Menton, aby w przytomności ojca odprawić drugą Mszę prymicyjną w rocznicę ogłoszenia Konstytucji Trzeciego Maja. Potem zaś założył i utrzymywał z własnego majątku szkołę dla polskiej młodzieży w Valsalice, którą ukończył między innymi późniejszy prymas August Hlond.

Życie Błogosławionego było krótkie – zmarł on zaledwie rok po święceniach kapłańskich, w wieku trzydziestu pięciu lat, lecz pozostawił po sobie wielki przykład niezłomności w walce o Boże powołanie i wzgardy nawet najlepszych i najbardziej pożytecznych dóbr tego świata w imię miłości Boga i zbawienia dusz – wzgardy szlachetnej, bo niezaprzeczającej podstawowym ziemskim wartościom, jak poświęcenie dla Ojczyzny, ale stawiającą Boga samego ponad wszelką stworzoną wartość.

W roku 1921 trzy miasta europejskie postulowały proces beatyfikacyjny Augusta księcia Czartoryskiego – mianowicie Turyn, Madryt i Kraków. Po sześciu latach ten etap przygotowań dobiegł końca, a dokumentacja została wysłana do Kongregacji Obrzędów w Rzymie. Wydano zgodę na rozpoczęcie procesu apostolskiego, który szczęśliwie zakończył się w roku 2004, kiedy to papież Jan Paweł II zaliczył Augusta Franciszka do zaszczytnego grona błogosławionych.





3 sierpnia: Św. Lidia z Tiatyry



"Matka chrzestna Europy"

(I w.)

Ta stosunkowo mało znana święta bywa nazywana „matką chrzestną Europy”, ponieważ jest pierwszą znaną z imienia poganką, która przyjęła chrzest z rąk Apostołów na terenie europejskich prowincji cesarstwa rzymskiego. Pochodziła z Tiatyry w Azji Mniejszej, zamieszkała zaś w Filippi, mieście położonym w rzymskiej części Macedonii.

Trudniła się wyrobem tkanin purpurowych, skąd można wnosić, iż jej status majątkowy był wysoki, ponieważ jedynie zamożni obywatele kupowali tego rodzaju materiały. Lidia na pewno urodziła się jako poganka, lecz potem najprawdopodobniej zbliżyła się do chrześcijańskiego kultu jedynego Boga – świadczy o tym fakt opisany w Dziejach Apostolskich, mianowicie spotkanie niewiasty ze św. Pawłem nad brzegiem rzeki, gdzie miejscowe kobiety uczestniczyły w rytualnym obmyciu wedle zwyczajów mojżeszowych.

Apostoł Narodów przybył do Filippi około roku 55. W czas szabatu udał się nad rzekę, gdzie zwykle odbywały się modlitwy, w przypadku gdy w danej miejscowości nie było jeszcze synagogi. Spotkał tam grupkę niewiast, spośród których jedna szczególnie pilnie słuchała nauk o Ukrzyżowanym Zbawicielu. Ona pierwsza przyjęła chrzest wraz ze wszystkimi domownikami i zaprosiła misjonarzy w gościnę do swego domu. Uczniowie Pańscy przyjęli zaproszenie i odtąd dom Lidii – zwanej od wykonywanego zawodu Lidia Purpuraria – stał się miejscem spotkań nowo powstałej gminy chrześcijańskiej.

Apostoł Paweł niezwykle zżył się z powstałą w Filippi wspólnotą, o czym świadczy jeden z jego listów wchodzących do kanonu Nowego Testamentu. Chwali on szczerą pobożność i hojność Filipian, a także dziękuje za gościnę, co zapewne skierowane jest do świętej niewiasty, w otoczeniu której rozkwitł piękny bukiet Wiary i cnót chrześcijańskich.

Pismo Święte tylko raz wspomina o św. Lidii, Tradycja również nie przynosi wiele informacji na jej temat – warto wszakże podkreślić, że ta, którą Dzieje Apostolskie określają jako „bojącą się Boga” (XVI, 14) jest obrazem tego, w jaki sposób Ewangelia Jezusa Chrystusa sprowadza odnowę na grzeszną ludzkość, w tym wypadku podnosząc godność kobiety. Odkąd Maryja została matką Boga, diametralnej zmianie uległa pozycja kobiety – dotychczas poniżonej w pogańskim świecie, nie znającym łaski i pobudek nadprzyrodzonych ani światła prawdziwej wiary, a jedynie przewagę fizyczną i psychiczną jednostek i państw. Lidia jest przywódczynią wspólnoty religijnej przed przybyciem Apostołów, zaś po założeniu gminy chrześcijan staje się świątobliwą matroną gromadzącą w swym domu wyznawców Chrystusa i sprawującą pieczę nad tą małą trzódką Pańską. Ośmiela się ona także zaprosić mężczyzn, a do tego kapłanów do swego domu i udzielić im gościny, co nie mieściło się w żydowskich normach obyczajowych.

Do Martyrologium Rzymskiego dopisał Świętą kardynał Cezary Baroniusz i on wyznaczył datę jej wspomnienia na trzeciego sierpnia. Jest patronką farbiarzy, ale ze względu na jej lokalną wprawdzie, ale ważną rolę dla rozszerzenia objawionej religii można by ją nazwać patronką chrześcijańskiej Europy, choć oficjalnie tego tytułu nie nosi.


Harold Copping
Z cyklu ilustracji biblijnych

4 sierpnia: Św. Jan Maria Vianney


... wkrótce :-)

11/29/2013

5 sierpnia: Św. Oswald z Nortumbrii, król i męczennik



(ok. 604 – 642)

Patron angielskiej rodziny królewskiej żył i panował w czasach, gdy kraje Wysp Brytyjskich były podzielone na wiele różnych królestw i księstw. Był on synem króla Northumbrii powstałej w wyniku połączenia królestw Bernicji i Deiry. Z powodu sporów sukcesyjnych po śmierci jego ojca Etelryka był zmuszony wraz z matką i braćmi schronić się na szkockiej wyspie Iona, gdzie gościną służyli im tamtejsi mnisi ze zgromadzenia założonego przez św. Kolumbana. Nie bez przyczyny Opatrzność dotknęła przyszłego króla tym wygnaniem – w klasztorze bowiem było mu dane poznać prawdziwą wiarę i przyjąć chrzest. Tam też zdobył dzięki troskliwej opiece duchowej mnichów gruntowną formację religijną.

Moment dojścia Oswalda do władzy związany jest z podaniem o cudownej pomocy Bożej w walce z poganami rządzącymi wtenczas Northumbrią. Pogański władca Caedwall zabił dwóch braci Świętego, co sprawiło, iż pozostał on jedynym sukcesorem tronu. W roku 634 wyruszył ze stosunkowo niewielką ilością wojska, aby egzekwować swoje prawo do tronu. Przed bitwą, która rozegrała się w miejscu nazwanym potem Hewenfeld (Heaven Field) pobożny syn królewski padł na kolana, aby ukorzyć się przed Panem Zastępów i zjednać Jego błogosławieństwo dla zbrojnej rozprawy. Siły wroga były przeważające, ale wódz chrześcijan został podobno w nocy poprzedzającej starcie zapewniony o Bożej pomocy. Miał mu się ukazać św. Kolumban i odezwać się słowami wypowiedzianymi niegdyś przez Pana do Jozuego: „Bądź mężny i mocny. Nie bój się i nie lękaj, ponieważ z tobą jest Pan, Bóg twój, wszędzie, gdziekolwiek pójdziesz” (Jozue I, 9).

Św. Oswald rozgromił pogan i został wdzięcznie powitany przez lud, zmęczony tyrańskimi rządami poprzedniego władcy. Dokończył on zjednoczenie królestwa i włączył do niego nowe ziemie. Za żonę pojął córkę króla Wessexu, która nawróciła się na katolicyzm i dzięki temu mariażowi również państwo jej ojca przyjęło światło Ewangelii. Przede wszystkim święty monarcha zasłynął jako misjonarz, chrystianizując połacie ziemi ogarnięte jeszcze mrokiem pogaństwa. Nie wszędzie i nie od razu się to wszakże udawało – lud na przykład nie chciał słuchać szkockiego biskupa sprowadzonego dla głoszenia słowa Bożego, chętnie natomiast dał posłuch świętemu mnichowi Aidanowi, który przybył z wyspy Iona.

Pogańskie możnowładztwo poczuło się zagrożone rządami sprawiedliwego, ale w pełni oddanego obcej im religii monarchy. Dla ukrócenia jego wpływu na państwo weszli w sojusz z królem Pendą, panującym w sąsiedniej Mercji i zmówili się na życie świętego władcy. Zginął on w bitwie pod Maserfield w roku 642, a fakt, iż występował w obronie swych praw do panowania nad chrześcijańskim królestwem sprawił, iż jest czczony jako męczennik.

Zwłoki Pomazańca zostały okrutnie zmasakrowane przez najeźdźców i pozostawione na polu bitwy. Poćwiartowane ciało, które zaraz po śmierci króla nabrało dla rycerstwa i ludu wartości relikwii zostało troskliwie zebrane, a wierni Kościoła oddają mu cześć w różnych miejscach spoczynku owych prawdziwych lub domniemanych szczątek Oswalda. W miejscu zaś, gdzie przed bitwą pod Hewenfeld król własnoręcznie wraz z żołnierzami stawiał drewniany krzyż miały miejsce liczne cuda, a kawałki owego wielkiego krzyża były troskliwie przechowywane jako relikwie. Św. Oswald został także ogłoszony patronem rycerzy krzyżowych i żniwiarzy.



6 sierpnia: Św. Hormizdas, papież



(V w. – 523)

Wikariusz Chrystusa znany jako Hormizdas przyszedł na świat w Frosinone w środkowej Italii i pochodził najprawdopodobniej z arystokratycznej rodziny. Imię, które przybrał jako papież może wskazywać na jego perskie pochodzenie, stanowi bowiem zgrecyzowaną odmianę perskiego imienia Ohrmazd, czyli Pan mądrości czy też Boża Mądrość. Zanim wstąpił do stanu kapłańskiego miał żonę i syna, który w przyszłości również został papieżem i panował w Kościele jako Sylweriusz. Po śmierci małżonki Hormisda przyjął święcenia diakonatu i pełnił funkcje duchowne przy papieżu Symmachu, będąc między innymi notariuszem na synodzie zwołanym w Rzymie 502 roku.

Na stolicę papieską wstąpił w roku 514 po śmierci św. Symmacha i już wkrótce zasłynął jako uzdolniony dyplomata potrafiący pogodzić potrzebę zaprowadzenia pokoju z nieustępliwością w kwestiach doktrynalnych i honoru Bożego Kościoła. Talent ów miał ujawnić się w stosunkach z władzą świecką i w sposobie zażegnywania skutków odszczepieństwa.

Panujący w tym czasie cesarz Anastazjusz I był zdeklarowanym wyznawcą monofizytyzmu (herezji potępionej przez Sobór Chalcedoński w roku 451), lecz gdy poznał w Hormizdasie człowieka wyrozumiałego i gotowego do podjęcia otwartej dyskusji, sam zwrócił się do papieża z prośbą o przewodniczenie zwołanemu przez siebie synodowi w Heraklei, który miał rozstrzygnąć wciąż trwające kontrowersje. Święty odpowiedział, że jest gotów wysłać legatów tylko wtedy, gdy pozna najprzód zagadnienia, jakie mają być dyskutowane. Odmówił więc prostego spełnienia woli cesarskiej, co mogłoby odbyć się ze szkodą dla wiary.

Papież posłał do Konstantynopola poselstwo w osobach św. Ennodiusza i innych duchownych, aby oznajmili cesarzowi, iż jest wolą Głowy Kościoła, by na rzeczonym synodzie nie było ponownie dyskutowane to, co już Sobór Powszechny w Chalcedonie uroczyście ogłosił. Anastazjusz pozornie przystawał na warunki papieża, był skłonny potępić monofizytyzm i zatwierdzić dekrety chalcedońskie, ale tak naprawdę miał własne plany, co ujawniło się chociażby przy okazji kwestii heretyckiego patriarchy konstantynopolitańskiego Akacjusza, którego cesarz nie chciał potępić. Stosunki z tym władcą nie ułożyły się do końca jego życia. Dopiero w roku 518, gdy władzę przejął Justyn I pojawiły się realne perspektywy porozumienia.

Cesarz ten szczerze pragnął zwalczyć odszczepieństwo rozszarpujące Ciało Chrystusowe i dzięki współpracy z nim udało się wypracować punkty porozumienia zawarte w tak zwanej formule Hormizdasa (formula Hormisdae) ogłoszonej w 519 roku. Święty papież pragnący jedności powierzonej mu trzody dozwolił na powrót do Kościoła odłączonym biskupom i wspólnotom. Od lat prowadził korespondencję i wymieniał posłów z poróżnionymi z Rzymem biskupami różnych stolic (w Ilirii, Grecji czy choćby w Tesalonikach) i przyjmował ich z powrotem do komunii z Mistycznym Ciałem Chrystusa pod warunkiem wyrzeczenia się błędów i złożenia podpisu pod prawowiernym wyznaniem wiary.

Wysoko ukształtowana cnota roztropności sprawiła, iż święty ten papież umiał żyć w zgodzie i korzystać z protekcji władców świeckich (również panującego w Italii króla Teodoryka), nie ustępując im wszakże w kwestiach dotyczących wiary, a jednocześnie zabezpieczył duchowy skarbiec Kościoła, czynnie zwalczając herezję i schizmę, a także zatwierdzając oficjalnie dekrety czterech odbytych dotąd soborów powszechnych, kanon Pisma Świętego i potwierdzając swą powagą apostolską te dzieła Ojców Kościoła, których autorytet mógł uznać za bezsprzeczny. O żywotności pasterskich i doktrynalnych działań tego papieża świadczy fakt, iż Formula Hormisdae została włączona do konstytucji dogmatycznej Pastor aeternus Soboru Watykańskiego I. Zachował się po nim również szereg listów. Doczesne szczątki kanonizowanego papieża spoczęły w bazylice św. Piotra w Rzymie.

7 sierpnia: Św. Kajetan z Thieny



(1480 – 7 sierpnia 1547)

Święty pochodził z książęcej rodziny zamieszkałej w Rzeczypospolitej Weneckiej, w miejscowości Vicenza. Bywa on nazywany Kajetanem z Thieny, ponieważ stamtąd pochodził jego ojciec. Podobno po urodzeniu matka uczyniła akt ofiarowania swego syna na służbę Bogu i Matce Najświętszej, ale nie od razu książę Gaetano zdecydował się na wybranie drogi duchownej – musiała minąć połowa jego ziemskiego życia, nim odkrył powołanie do kapłaństwa.

Tymczasem podjął studia prawnicze w niedalekiej Padwie, które uwieńczył w roku 1504 doktoratem z prawa rzymskiego i kościelnego. Dwa lata później udał się do Rzymu, aby przyjąć urząd protonotariusza papieskiego. Wybór dworu Najwyższego Pasterza na miejsce wykonywania swego zawodu wybrał Kajetan nieprzypadkowo, od dziecka bowiem był bardzo pobożny, a wśród dostatku i szacunku zawsze zachowywał tak daleko posuniętą pokorę, że wiele osób czyniło mu przymówki, iż tak skromne mniemanie o sobie nie przystoi człowiekowi z takim pochodzeniem i na takim stanowisku. Już po studiach angażował się spontanicznie w działalność dobroczynną, nawiedzając szpitale i przytułki.

W roku 1508 otrzymał zgodnie z dawną praktyką dwa probostwa (takim świeckim proboszczem był na przykład nasz Jan z Czarnolasu, nota bene również student uniwersytetu padewskiego). W trzydziestym szóstym roku życia, usłyszawszy o działającym od niedawna we Włoszech Towarzystwie Bożej Miłości, którego celem była praca na rzecz podniesienia moralności w społeczeństwie i danie przeciwwagi szerzącej się rewolucji protestanckiej, Święty postanowił przyłączyć się do jego dzieła jako kapłan. Spełnił się w taki sposób ślub, jaki matka Kajetana złożyła Panu Bogu i Maryi.

Uczestniczył następnie w powołaniu podobnego Towarzystwa wspólnie z biskupem Chiety Giovannim Pietro Caraffą (późniejszy papież Paweł IV) i odtąd całkowicie poświęcił się pracy duszpasterskiej, a utworzone zgromadzenie przybrało nazwę Ordo Clericorum Regularium – popularnie zwane teatynami. Dzięki gorliwości księdza i innych wzorowych kapłanów położyło ono wielkie zasługi w zwalczaniu odszczepieństwa, którego zgubne zarzewie rzucił szalony Luter oraz w innych potrzebach, takich jak najazd wojsk Karola V na Rzym w 1527 roku, kiedy ludność plądrowanego miasta chroniła się i uzyskiwała wszelką pomoc od nieustraszonych ojców teatynów. W roku natomiast 1530 mieli okazję wykazać się poświęceniem podczas epidemii w Wenecji.

Św. Kajetan jeszcze przed święceniami kapłańskimi miał wielkie nabożeństwo dla Dzieciątka Jezus, a gdy przebywał w Rzymie jego ulubionym miejscem modlitwy był żłóbek w jednej z kaplic kościoła Santa Maria Maggiore. Pan Bóg wynagrodził tę rzewną miłość do Swego dziecięctwa i dał swemu słudze doświadczyć cudownego widzenia, podczas którego Matka Najświętsza złożyła w jego rękach swego Boskiego Syna.

Prowadził on żywot tak umartwiony i pełen pracy bez wytchnienia, że w wieku sześćdziesięciu lat był już starcem poświęcającym ostatnie siły na działalność apostolską. Lekarze doradzali mu, żeby ze względu na słaby stan zdrowia zaprzestał spania na gołej ziemi, ale Święty odpowiedział, iż Zbawiciel zmarł na krzyżu, więc niech jemu będzie dozwolone umrzeć w popiele. Wyczuwając zbliżającą się godzinę śmierci nakazał ułożyć się na worze pokutnym zasypanym popiołem i oddał duszę Panu Bogu.

Minęły trzy dekady od śmierci sługi Bożego, a lud chrześcijański mógł oddawać mu cześć jako błogosławionemu za sprawą aktu beatyfikacji ogłoszonego przez Urbana VIII w roku 1629. Kanonizacji zaś dokonał Klemens X w 1671 roku.



8 sierpnia: Św. Dominik Guzmán, założyciel zgromadzenia dominikanów



(ok. 1170 – 1221)

Szczegóły życia tego wielkiego świętego zachowały się między innymi dzięki żywotowi spisanemu przez brata Teodoryka z Apoldii. Dominik był założycielem zakonu, który położył nie dające się przecenić zasługi dla rozwoju Kościoła, był młotem na heretyków, uratował niezliczone dusze od kary wiecznej za dobrowolne odstępstwo, ale przede wszystkim był człowiekiem, który „wszystkich ludzi ogarniał ramionami swej miłości, a ponieważ kochał wszystkich, sam też był przez wszystkich kochany. Wziął sobie za osobistą zasadę, by weselić się z ludźmi wesołymi, a płakać z tymi, którzy płaczą” – jak wyraził się błogosławiony Jordan z Saksonii. Właśnie wysoko rozwinięta cnota miłości Boga i dusz była przyczyną Bożego błogosławieństwa i tak wielkiego powodzenia apostolskich wysiłków św. Dominika.

Wywodził się on ze znakomitego domu Guzmanów, urodził się natomiast w miejscowości Caleruega w Kastylii. Rodzina zasłużyła się zarówno dla Hiszpanii jak i dla Kościoła, albowiem oprócz Dominika chwały ołtarzy doczekała się także jego matka błogosławiona Joanna d’Aza i brat błogosławiony Manes. Kastylijski szlachcic został posłany do szkoły w Palencji, gdzie rozmiłował się w studiowaniu Pisma Świętego oraz nauki kościelnej i świeckiej. Niezwykle pokochał książki. Dzięki nim wykazał się zresztą swego rodzaju „obrotnością” w miłosierdziu, ponieważ z handlu książkami uzyskiwał pieniądze inwestowane w pomoc ubogim, w których odnajdywał potrzebującego Chrystusa Pana.

Po ukończeniu edukacji został mianowany kanonikiem kapituły katedralnej w Osmie. Mieściła się w tym mieście siedziba stolicy biskupiej niejakiego Diego d’Azavedo (z łaciny zwanego Didacusem), który był pasterzem gorliwym i szczerze pragnącym rozkrzewienia świętej wiary. Zwrócił on uwagę na przymioty duchowe młodego kanonika rokujące wielkie nadzieje dla pracy apostolskiej, dlatego też zabrał go ze sobą na misję dyplomatyczną odbywaną w imieniu króla Kastylii Alfonsa IX. Dominik wyruszył jako pomocnik biskupa w podróż na zlecenie władcy świeckiego, ale zdał sobie wówczas sprawę, iż jego powołaniem jest praca misyjna na dwóch polach – walki z herezją (z którą zetknął się w Hrabstwie Tuluzy, gdzie była ważna siedziba katarów) i prowadzenia misji wśród pogan (wśród których przebywał w Północnej Europie). Na pierwszym polu miał się już wkrótce wykazać, natomiast pragnienie głoszenia Ewangelii na ziemiach, do których nie dotarło jeszcze jej światło zrealizowali dopiero duchowni potomkowie Świętego.

Do Tuluzy udał się biskup Dydak, by pospołu z grupą mnichów cysterskich głosić prawdziwą naukę Chrystusową i odwodzić ludzi od kacerstwa. Wśród owych głosicieli Słowa Bożego znalazł się Dominik, który wkrótce wyróżnił się tak bardzo, że po oddaleniu się biskupa na powrót do zarządu diecezją pozostał tam i organizował dalszą pracę nad nawróceniem okolicy. Zadanie nie było łatwe, ponieważ gnieździły się tam zastępy heretyków z niebezpiecznej sekty o korzeniach manichejskich.

Pokrewne i utożsamiane z sobą grupy katarów, albigensów i waldensów wierzyły, iż świat został stworzony dualistycznie, a w owym dualizmie całe dobro ogniskuje się w duchowych elementach rzeczywistości, złym zaś jest wszystko, co cielesne. Skutkiem tej obłędnej nauki było odrzucenie wszystkich środków, poprzez które Bóg dociera do człowieka, dając samego siebie pod postacią chleba, budując dobro między ludźmi w sakramencie małżeństwa etc. Odrzucali oni z nauki chrześcijańskiej wszystko, co związane było z ciałem, a więc także wcielenie i zmartwychwstanie Syna Bożego. Odrzucenie cielesności i oficjalne potępienie wojen nie przeszkadzało im jednocześnie występować zbrojnie przeciwko Kościołowi i grabić jego mienie.

Diabeł, ojciec wszelkiej herezji i schizmy, wiedząc dobrze, że najwięcej skutku przynosi uderzenie w osłabione członki Ciała Chrystusowego, wykorzystał gorzkie owoce upadku moralnego wśród duchowieństwa i omamił prostą ludność przykładem surowego życia sekciarzy, którzy wypominali ludziom Kościoła grzechy chciwości, zbytku, wygodnego życia i zaniedbania swoich obowiązków. Ale z pomocą Bożą żarliwy misjonarz, obdarzony gorącą hiszpańską krwią i sercem płonącym pragnieniem świętości, i na ten podstęp diabelski znalazł sposób. Widząc heretyków surowo żyjących w imię fałszywych i zgubnych zasad, nakłonił swych towarzyszy i sam podjął życie jeszcze surowsze w imię prawdziwej Chrystusowej Ewangelii i zbawienia dusz. Dawał wszędzie przykład ubóstwa i pokory, tak bardzo potrzebny dla zrehabilitowania nadwątlonego przez niektórych występnych synów autorytetu Świętego Kościoła.

„Wielki burzyciel heretyków”, jak określa Dominika ksiądz Skarga, przebywał pewnego razu w gościnie u zacnych, ale heretyckich niewiast, które przykładem pokory i uczynków pokutnych, śpiąc na deskach, chodząc we włosiennicy i poszcząc, nakłonił do przyjęcia świętej wiary. W tej duchowej potyczce z nieprzyjacielem ludzkiego zbawienia Dominik otrzymał szczególną i wsławioną na wieki pomoc od samej Niepokalanej Bogurodzicy. Nie mogąc bowiem nawrócić ludności w jednej wsi, zwrócił się o pomoc do Maryi, która objawiła sposób modlitwy, jaki miał zapewnić słudze Bożemu tryumf nad odszczepieństwem. Był to pierwszy raz, kiedy świat ujrzał skutki modlitwy różańcowej, odmawianej publicznie przez św. Dominika, a rozsławionej później przez wędrownych kaznodziejów z zakonu dominikańskiego.

Grono uczniów skupionych wokół owego Apostoła Prawdy stało się bardzo liczne, wymagało jednak dokonania pewnej selekcji. Surowe i pozbawione nie tylko wygód, ale i spełnienia podstawowych potrzeb życie duchowych żołnierzy stających do walki w tamtych okolicznościach wymagało ogromnej dyscypliny i samozaparcia – nie każdy był w stanie znieść podobne warunki życia żebraczego, wśród ziemskiej tułaczki, całkowicie poświęconego służbie Boga i dusz. Zostawiwszy przy sobie najbardziej sprawdzonych towarzyszy Dominik udał się wraz z biskupem Tuluzy na obrady Soboru Laterańskiego w 1215 roku, by prosić ojca świętego o zatwierdzenie tuluzańskiej fundacji. Innocenty III wydał zgodę, a podobno jeszcze przed przybyciem świętego zakonodawcy miał widzenie, w którym Dominik podtrzymywał walący się kościół na Lateranie.

Tak powstał Zakon Kaznodziejski, który przyjął regułę św. Augustyna dostosowaną do potrzeb specyficznego apostolatu. Jego członkowie mieli obchodzić świat głosząc Chrystusa wśród heretyków i pogan, lecz zawsze powracać do domu zakonnego, który ma być szkołą cnót w życiu wspólnotowym. Novum o fundamentalnym znaczeniu dla historii Kościoła był nacisk, jaki założyciel dominikanów kładł na gruntowne wykształcenie swych duchowych synów. Posyłał kleryków na naukę do światowych uniwersytetów, na co ówczesne środowisko kościelne patrzyło nieufnie. Święty zdawał sobie sprawę, że w miarę rozwoju wiedzy człowieka musi też rozwijać się Kościół i dzięki temu założone przezeń zgromadzenie zasłużyło się wielce nie tylko dla rozkrzewienia wiary, ale również dla rozwoju tego, co Ojciec Święty Benedykt XVI nazwał „kulturalnym wymiarem wiary” – w przemowie o św. Dominiku na audiencji generalnej 3 lutego 2010 roku. Papież zwrócił uwagę na charyzmat zgromadzenia: „Prawda studiowana i dzielona z braćmi w miłości jest najgłębszym fundamentem radości”.

Zasłużony i wyczerpany trudami życia ojciec Dominik oddał ducha Panu Bogu przebywając akurat w Bolonii, której mieszkańcy ogłosili Świętego patronem miasta. Ceremoniom pogrzebowym pragnął przewodzić osobiście św. Grzegorz IX, który ogłosił akt kanonizacji w roku 1234. Papież Hildebrand, który miał okazję poznać ojca Dominika, powiedział po śmierci nieustraszonego misjonarza: „Spotkałem w nim człowieka, który w pełni realizował regułę życia Apostołów, i nie wątpię, że połączył się z nimi w ich chwale w Niebie”.


El Greco, Św. Dominik w modlitwie (1586-90)

Giovanni Bellini (1515)



9 sierpnia: Św. Kandyda Maria od Jezusa



(31 maja 1845 – 9 sierpnia 1912)

Juana Josefa Cipitria y Barriola urodziła się w mieście Andain w Kraju Basków, stanowiącym autonomiczny region na Półwyspie Iberyjskim. Była najstarszym z siedmiorga dzieci Juana Miguel Cipitria i Marii Jesús Barriola, tworzących ubogą rzemieślniczą rodzinę trudniącą się tkactwem. Za młodu przyszła święta wyuczyła się rzemiosła i przyjmowała na siebie największą odpowiedzialność z racji bycia najstarszym dzieckiem. W roku 1865 sytuacja ekonomiczna rodziny zmusiła Joannę do udania się do hiszpańskiej miejscowości Burgos, gdzie zatrudniła się jako służąca.

Dostała tam pracę, dzięki której mogła zarobić na własne utrzymanie i wesprzeć rodzinę, ale bynajmniej nie trafiła do miejsca płynącego mlekiem i miodem. Zetknąwszy się z nędzą, zapragnęła poświęcić się pracy dla ubogich. Tam poznała jezuitę José Miguela Herranz, który stał się jej duchowym przewodnikiem. Pod wpływem rozmów z ojcem José prędko dojrzała w młodej Joannie myśl o założeniu rodziny zakonnej, choć bezpośrednim impulsem stało się objawienie, jakie miała otrzymać.

Ukazał się jej Pan Jezus mówiący, iż Jego pragnieniem jest, aby założyła zgromadzenie o nazwie Córki Jezusa, którego zadaniem będzie ratowanie dusz poprzez katolickie wychowanie dzieci i młodzieży. Skromna niewiasta nie chciała uwierzyć, że została tak wyróżniona przez samego Syna Bożego, wówczas ukazała jej się Matka Najświętsza, która do skutku powtarzała, jaka jest wola Jej Syna. Joanna Józefa uległa namowom samej Królowej nieba i ziemi, uznając w tym wolę Bożą.

Zaczęła od nauczania dzieci z okolicy, zwracając szczególną uwagę na formację dziewcząt, jakiej nie mogły otrzymać w szkołach świeckich w ramach publicznej edukacji. Poświęcała równocześnie wiele czasu na żarliwą modlitwę, aby sprostała zadaniu, jakie wyznaczył jej Bóg. W końcu w roku 1871 wraz z pięcioma towarzyszkami powołała do życia Zgromadzenie Córek Jezusa, którego duchowość oparła głównie na skarbach łaski zawartych w Ćwiczeniach św. Ignacego z Loyoli. Sama przybrała imię zakonne Candida Maria de Jesús.

Rodzina szybko rozszerzyła się po Hiszpanii sprowadzając błogosławione owoce odnowy religijnej i moralnej na ludność objętą jego apostolatem. Za życia Świętej przekroczyło ono również granice Półwyspu Iberyjskiego, docierając do Brazylii. Matka Kandyda Maria zmarła w opinii świętości w wieku sześćdziesięciu siedmiu lat w Salamance, gdzie działała przez ostatnie lata swego życia. Jan Paweł II policzył ją między błogosławionych w roku 1996, natomiast Ojciec Święty Benedykt XVI ogłosił kanonizację w roku 2010.

10 sierpnia: Św. Wawrzyniec z Rzymu


El Greco, Ukazanie się Madonny św. Wawrzyńcowi (1578-80)

(zm. 10 sierpnia 258)

Według tekstu Passio sancti Laurenti święty męczennik pochodził z Hiszpanii, a jego rodzicami byli Orencjusz i Pacjencja. Niektóre podania mówią, że pobierał nauki w Saragossie, gdzie poznał św. Wincentego, a potem wyjechał do Rzymu. Wiadomo w każdym razie, iż został jednym z diakonów przy papieżu świętym Sykstusie II. Wikariusz Chrystusa powierzył mu zarząd kościelnym majątkiem i pieczę nad ubogą ludnością Rzymu, dla której Wawrzyniec (noszący łacińskie imię Laurencjusz) stał się dobrodziejem.

Na podstawie edyktu cesarza Waleriana, nakazującego stracenie ważniejszych urzędników kościelnych, w roku 258 został pojmany papież Sykstus. Oddział cesarski aresztował Ojca Świętego wraz z kilkoma diakonami podczas odprawiania Mszy Świętej. Wawrzyńca potraktowano ulgowo w nadziei, iż przekaże on władzy świeckiej majątek Kościoła. Święty, wiedząc, iż ma być ujęty, zawczasu rozdał wszystkie kosztowności ubogim, a gdy sędzia nalegał, aby je wydał, poprosił o trzy dni zwłoki. Zebrał w tym czasie wszystkich żebraków z okolicy i odezwał się do swych oprawców: „Oto są skarby Kościoła. Oni przemieniają nasze jałmużny na skarby nie ginące”.

Rozwścieczony poganin, widząc, że nic nie wskóra, nakazał skatować nieuległego chrześcijanina. Diakon Laurencjusz, uradowany, że dla chwały Jezusa Chrystusa idzie w ślady Najwyższego Pasterza, mężnie zniósł biczowanie, wyrywanie członków ze stawów, a na końcu przypalanie na rozżarzonej do czerwoności kracie, która stała się potem atrybutem czczonego przez Kościół Męczennika. Św. Leon Wielki zdumiewał się nad tą bohaterską śmiercią: „Jak silny musiał być ogień miłości Chrystusowej, skoro gasił on żar ognia naturalnego!”.

Zmasakrowane ciało zostało ze czcią zabrane z miejsca kaźni i pochowane przez świętych kapłanów Justyna i Hipolita w katakumbach przy Via Tiburtina. Imię bohaterskiego diakona zostało zrehabilitowane przez władze cesarstwa za Konstantyna Wielkiego, który wybudował w 330 roku oratorium nad jego grobem (rozbudowane później przez papieża św. Damazego), Kościół zaś zapisał je obok imion innych męczenników wymienionych w Kanonie rzymskim. Przed śmiercią Sykstus II miał przekazać Laurencjuszowi święty kielich, w którym Pan Jezus podał uczniom swoją Krew podczas ostatniej wieczerzy.

Wawrzyniec był przez wieki niezwykle popularnym świętym. Świat starożytny czcił go jako bohatera Wiary w walce z prześladowaniami – św. Augustyn porównał go do pierwszego męczennika Szczepana, mówiąc, iż „jak Jerozolima szczyci się św. Szczepanem, tak Rzym, poruszony okolicznościami jego śmierci, jest dumny z Wawrzyńca”. W średniowieczu poszerzył się zakres zawodów, którym patronuje św. Wawrzyniec obejmując piekarzy, kucharzy, bibliotekarzy, pracowników administracji i wykonujących wszystkie zajęcia związane z ogniem.

11/28/2013

11 sierpnia: Św. Klara z Asyżu


Obraz Isidoro Arredondo (1693)

(1194 – 1253)

W mieście wsławionym przez św. Franciszka Serafickiego, zanim jeszcze Biedaczyna poznał światło wiary, przyszła na świat inna święta osoba, której imię pamięć potomnych postawiła na świeczniku ideałów średniowiecza, a jego światło dotarło znacznie dalej i jaśnieje aż do naszych czasów. Jej narodziny poprzedzone były zapowiedzią wielkich dzieł, jakie miała spełnić. O córce rycerskiej rodziny Offreduccich sam Pan Bóg miał powiedzieć, iż stanie się światłem, które rozjaśni świat. Taki głos usłyszała jej bogobojna matka Ortolana i dlatego dała jej imię Clara, co znaczy po łacinie jasna (po włosku zaś Chiara).

Piętno owego wybraństwa Bożego odciśnięte na szlachetnej duszy było widoczne już w najmłodszych latach jej życia. Legenda św. Klary, spisana w XIII wieku przez anonimowego autora, odnotowuje szereg szczegółów, takich jak to, że jako mała dziewczynka dyskretnie odmawiała sobie przy posiłku najlepszych kąsków i części własnego jedzenia, aby posyłać je przez służących ubogim. Było to prawdziwe wyrzeczenie dla dziecka, które chowając się w domu bogatych i pobożnych rodziców mogłoby zapewne poprosić rodziców o drobny pieniądz albo miskę strawy i wtedy zanieść potrzebującym – ona jednak już wtedy zdawała sobie sprawę, że przed Bogiem większą wartość ma odmówienie sobie własnej części i podzielenie się z bliźnim. Podobno już jako dziecko ubierała włosiennicę pod drogie stroje zamawiane przez rodziców.

Podrósłszy nieco, usłyszała o pokornym mnichu imieniem Franciszek, który budził z uśpienia nieśmiertelne ewangeliczne ideały, a dzięki jego niezłomności było o nim coraz głośniej na świecie. Usłyszał i on o córce znanego w okolicy szlachcica, która wykazywała ponad wiek i ponad stan rozwinięte umiłowanie rzeczy Bożych i świadomość marności przemijającego świata. Bardzo wcześnie zawiązała się między nimi duchowa przyjaźń. Frate Francesco został przewodnikiem duszy Świętej, a ona sama mawiała, iż jest roślinką kwitnącą w Kościele na chwałę Bożą, którą on uprawia swoimi rękami.

Cichy reformator życia kościelnego rozpoznał w swej duchowej córce duszę powołaną do wyższego stopnia doskonałości i zrobił wszystko, aby osiągnęła ona taką świętość, do jakiej pragnie powołać ją Bóg. „Aby proch świata nie pokrył zwierciadła jej nietkniętego ducha, a brud światowego życia nie zepsuł czystej młodości, pobożny ojciec spieszy wyprowadzić Klarę z cienia doczesności” – tak opisuje Legenda moment odkrycia powołania przez Klarę i pomoc, jaką niósł jej Franciszek.

Święty Biedaczyna doradził, aby jego podopieczna opuściła świat w dzień Niedzieli Palmowej, sprawując się jak najprzykładniej w ten ostatni dzień świeckiego życia. Miała ona ubrać najpiękniejszą suknię i wkroczyć do kościoła wraz z innymi wytwornymi szlacheckimi pannami. Tak też się stało, z tym, że skromna panienka nie podeszła wraz z innymi dziewczętami do biskupa rozdającego palmy – sam hierarcha natomiast, ujrzawszy wyróżniającą się postać, podszedł i wręczył Klarze palmę. Tak wyglądało pożegnanie Świętej ze światowym życiem, choć przyszło jej jeszcze stoczyć batalię z rodziną, która wszelkimi sposobami starała się odwieść Klarę od porzucenia perspektywy dobrego i przynoszącego chwałę domowi zamążpójścia.

Decyzja jednak zapadła i mężna niewiasta trzymała się jej niezłomnie. Nic nie było w stanie oderwać jej od miłości Jezusa Chrystusa i służby Jego Kościołowi. Zamieszkała z innymi siostrami przy kościele św. Damiana, gdzie miała spędzić kolejne czterdzieści lat swego życia. Przyjąwszy habit zakonny, starała się od pierwszych dni wypełnić franciszkański ideał ubóstwa, rozdała biednym całą część majątku, jaka przypadała jej w udziale, i uczyła inne siostry, jak wśród pociech duchowych zachować prawdziwe „bogactwo ubóstwa”. Wkrótce została mianowana przez Franciszka przełożoną wspólnoty i stała się dla niej prawdziwą matką, zapalając serca miłością Boga i pilnując dziennego porządku – wstawała najwcześniej i osobiście wołała dzwonkiem na modlitwę, a jednocześnie w każdej chwili była dostępna dla każdej duszy potrzebującej dobrego słowa i wysłuchania.

Św. Klara była jak ziarno głęboko zakopane w ziemi – dogłębna pokora skrywała obfitość łask, jakimi Bóg zalewał jej duszę, sama zaś łaska Boża kwitnąca na tak żyznym gruncie wydawała owoce stokrotne, pociągając do umiłowania Stwórcy i Odkupiciela niezliczone dusze, począwszy od jej najbliższych – do zakonu bowiem wstąpiła po śmierci pana Offreducci jej matka, czczona w Kościele jako błogosławiona, oraz dwie siostry – św. Agnieszka i Beatrycze. Źródłem jej duchowej siły było życie w silnej więzi z Bogiem i żywa wiara, której przykładem może być chociażby jej zachowanie, gdy klasztor San Damiano został otoczony przez wojska muzułmańskich Saracenów. Wówczas Święta – wbrew wszelkiej światowej przezorności – pobiegła do otwartego kościoła i oddała się żarliwej modlitwie u stóp Jezusa Eucharystycznego, dzięki czemu odwróciła od siebie i swych sióstr hańbę pojmania przez sługi sprosnego Mahometa.

Owa Roślinka duchowa pielęgnowana nieustannie przez św. Franciszka starała się przez całe życie o zatwierdzenie reguły jej zgromadzenia opartej na regule franciszkańskiej. Zgodę wydał papież Innocenty IV pod koniec życia Świętej. Papież ten tak poważał ksienię asyskiego klasztoru, że osobiście udzielił jej ostatniego namaszczenia przed śmiercią. Takim szacunkiem cieszyła się ta skromna i prawdziwie ewangeliczna niewiasta, która pozostawiła po sobie wielkie dzieło rozrastającej się przez wieki rodziny sióstr klarysek, a oprócz tego zaledwie kilka dzieł spisanych – przede wszystkim regułę, którą nazywała Sposobem życia ubogich sióstr, Testament i trochę listów.

Proces beatyfikacyjny Klary z Asyżu rozpoczął jeszcze Innocenty IV, kanonizowana natomiast została już w dwa lata po śmierci przez papieża Aleksandra IV – akt ten został ogłoszony bullą Clara claris praeclara zawierającą między innymi opis cudów dokonanych za życia i po śmierci Świętej.


José Benlliure y Gil, Św. Franciszek przyjmuje śluby św. Klary

Niccolò Alunno
Malowidło z feretronu z bazyliki św. Franciszka w Asyżu (1470)

12 sierpnia: Św. Joanna Franciszka Frémyot de Chantal



(1572 – 1641)

W Dijon – mieście, w którym urodził się św. Bernarda z Clairvaux – przyszła na świat arystokratka Joanna Franciszka Frémyot, córka przewodniczącego parlamentu Burgundii. Została wcześnie osierocona przez matkę, która zmarła przy porodzie kolejnego dziecka, gdy Joanna miała dwa i pół roku. Wychowała się pod okiem ojca i opiekunki, którzy zapewnili jej staranne wykształcenie i maniery godne jej pochodzenia. W wieku dwudziestu lat wyszła za Krzysztofa II barona de Chantal. Stworzyli razem zgodne stadło, które Pan Bóg pobłogosławił szóstką potomstwa.

Baronowa de Chantal wniosła w dom swego męża atmosferę prawdziwie katolicką, wpajając dzieciom chrześcijańskie ideały i przyciągając dobrocią serca różnych ludzi w rozmaitych potrzebach. Podobno już wtedy miało miejsce cudowne zdarzenie, kiedy zabrakło ziarna, a w okolicy panował głód, Pan Bóg nagrodził poświęcenia wzorowej pani domu i ziarno cudownie rozmnożyło się, by zaspokoić potrzeby ubogich. W dwudziestym dziewiątym roku życia czekał jednak Świętą bolesny cios – tragiczna śmierć męża, który zginął w czasie polowania.

Udała się wówczas wraz z dziećmi do domu swego ojca, potem do teścia, którego trudny charakter dał jej się we znaki. Rodzina namawiała ją, aby ponownie wyszła za mąż, jej jedynym pragnieniem było jednak wychowanie dzieci i oddanie się służbie Bożej. Jej potrzebie stało się zadość, ponieważ nie zaniedbując obowiązków matki, otrzymała łaskę pogłębionego życia modlitwy i umartwienia. Nastąpił też w tym czasie moment przełomowy, kiedy to poznała św. Franciszka Salezego, który stał się jej duchowym przewodnikiem.

Święty kierownik dusz odnalazł w baronowej osobę całkowicie oddaną Bogu, ale nieznającą odpowiedniej miary w stosowaniu umartwień zewnętrznych, cechującą się surowością, miłą zapewne Bogu, bo szczerą, ale mogącą zrażać innych do wstępowania w ślady Ukrzyżowanego. Ukształtował on w Joannie duchowość pełną promieniejącej miłości bliźniego, umiarkowania i kładącą nacisk raczej na umartwienia wewnętrzne, samemu Bogu wiadome, a przede wszystkim pełną nieustannej pamięci o obecności Bożej i czynienia wszystkiego dla Jego chwały.

Po paru latach takiej osobistej formacji, na którą składało się również odwiedzanie chorych i potrzebujących, Franciszek zaproponował założenie żeńskiego zgromadzenia, które stanowiłoby przedłużenie tej duchowej pracy, którą razem wykonali. Joanna Franciszka przystała na to z radością i gdy tylko jej ostatnie dziecko usamodzielniło się w pełni, oddała się w całości uskutecznieniu powziętego zamiaru. Wraz z kilkoma przyjaciółkami została pierwszą siostrą nowego Zakonu Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny, zwanych popularnie wizytkami.

Pierwotnie miało to być zgromadzenie kontemplacyjne z dodatkowym charyzmatem apostolatu wśród potrzebujących, Stolica Święta obawiała się wszakże takiego eksperymentu i zakon pozostał kontemplacyjny. Bóg pobłogosławił wysiłki Joanny i Franciszka, tak że do roku 1641 powstało już siedemdziesiąt jeden domów rodziny zakonnej. Po śmierci Franciszka Salezego Joanna poruczyła opiekę nad siostrami św. Wincentemu à Paolo.

Odeszła do Pana w opinii świętości podczas podróży, w Moulins. Tam pozostało jej serce, ciało natomiast zostało przeniesione do kościoła Sióstr Wizytek w Annecy i złożone obok relikwii św. Franciszka, w miejscu, gdzie wspólnie założyli pierwszy konwent. Beatyfikację ogłosił w roku 1751 papież Benedykt XIV, kanonizował zaś Joannę de Chantal w 1767 roku Klemens XIII.

13 sierpnia: Św. Hipolit z Rzymu



(ok. 2 poł. II w. – 235)

Postać św. Hipolita Rzymskiego jest przykładem, jak nietypowe bywają drogi do świętości. Był on wyjątkowo poczytnym pisarzem kościelnym i teologiem, a oprócz tego przez dziesięć lat działał jako… biskup przewodniczący schizmie (przez niektórych bywa nawet nazywany antypapieżem), która na dodatek stanowiła opozycję do pontyfikatu trzech kanonizowanych papieży. Przez całe życie był oddany Kościołowi, ale aż nadto gorliwy, należał bowiem do stronnictwa rygorystów, utrudniających pokutującym ciężkim grzesznikom powrót do jedności kościelnej. Pod koniec życia został pojmany za nieugięte głoszenie Chrystusowej Ewangelii i zesłany na wygnanie wraz z panującym wtenczas papieżem, gdzie pojednał się z Namiestnikiem Chrystusa Pana i oddał życie za Wiarę.

Hipolit urodził się prawdopodobnie w Rzymie, choć inne źródła podają, że pochodził z Azji Mniejszej albo z Grecji. Focjusz w swym dziele Biblioteka podaje, iż był on uczniem świętego Ireneusza z Lugdunum (Lyonu), który z kolei depozyt świętej wiary otrzymał od jednego z Ojców Apostolskich Polikarpa ze Smyrny. Za papieża Zefiryna Hipolit był prezbiterem w kościele rzymskim i już wtedy zasłynął z talentu kaznodziejskiego i celności wywodów teologicznych. Jego homilii miał okazję słuchać wybitny egzegeta Orygenes.

W świecie chrześcijańskim grasowała w tym czasie herezja monarchianizmu, rozszerzana między innymi przez antytrynitarną sektę niejakiego Sabeliusza (stąd sabelizanizm). Z tym zagrożeniem zmagał się Święty jako biskup i ono też stało się przyczyną jego poróżnienia z Biskupem Rzymu – oskarżył bowiem papieża św. Kaliksta I o sprzyjanie heretykom i według niektórych podań został wybrany na antypapieża, a jego siedziba miała się znajdować w Portus pod Rzymem. Hipolit kontynuował opozycję względem dwóch kolejnych papieży – św. Urbana I i św. Poncjana.

Owo poróżnienie, które zresztą nie jest dobrze opisane źródłowo nie stanowiło wszelako istoty postawy Hipolita. Był on troskliwym pasterzem dla swych wiernych i pisarzem kościelnym, którego pisma czytał przez wieki chrześcijański Zachód. Niestety nie zachowała się większość jego dzieł. Pisał on teksty egzegetyczne, apologetyczne i polemiki, zajmował się liturgią rzymską (w dziele Tradycja Apostolska), a nawet historią – napisał kronikę świata, z której korzystali inni pisarze. Podczas prześladowań za Septymiusza Sewera powstała rozprawa O Chrystusie i Antychrystusie, zawierająca opis końca świata.

Sam Hipolit został skazany na wygnanie i śmierć wraz z papieżem Poncjanem w czasie prześladowań za Maksymina Traka. Udali się razem na Sardynię, gdzie nastąpiło pojednanie z Biskupem Rzymu i obaj śmiało błogosławiąc najświętsze imię Pana Jezusa Chrystusa zostali zgładzeni przez pogan.

Wspomnienie liturgiczne Świętego obchodzone jest w dzienną rocznicę translacji zwłok, która miała miejsce 13 sierpnia 236 roku. W XVI wieku odnaleziono na cmentarzu przy Via Tiburtina posąg z wypisanymi z tyłu tytułami dzieł Hipolita. Za pontyfikatu bł. Piusa IX relikwie zostały przeniesione do pałacu na Lateranie.



Dieric Bouts i Hugo van der Goes
środkowa część tryptyku Męczeństwo św. Hipolita (1465-75)

14 sierpnia: Św. Maksymilian Maria Kolbe



"Z karabinem pełnym świętych kul.
Militarny klucz do zrozumienia św. Maksymiliana"

(8 stycznia 1894 – 14 sierpnia 1941)

Wszyscy znamy obraz św. Maksymiliana Kolbego jako Rycerza Niepokalanej mówiącego, iż Jej medaliki są jak kule, którymi należy strzelać do niewiernych, aby nawrócili się i zechcieli zaczerpnąć ze zbawiennego zdroju Wiary. Nie zawsze jednak zdajemy sobie sprawę, jak doniosłe znaczenie ma ten model w życiu i posłannictwie o. Kolbe. Misja św. Maksymiliana staje się bardziej zrozumiała właśnie dzięki perspektywie jego głębokiego przywiązania do Kościoła jako Królestwa Wojującego – perspektywie, z jakiej wódz spogląda na pole bitwy.

Obraz ten w przypadku dzisiejszego Patrona nie jest tylko pobożną metaforą, lecz wiernym odzwierciedleniem wojowniczej osobowości i bezkompromisowego charakteru. Gdy przyjrzymy się choć pobieżnie burzliwym czasom, w jakich żył, gdy posłuchamy jego własnych słów, stanie się dla nas jasne, iż współczesny, poprawny politycznie, wizerunek Świętego mija się z rzeczywistością. Nawet papież Paweł VI w homilii beatyfikacyjnej całkowicie pominął ów wojowniczy aspekt życia św. Maksymiliana i po podkreśleniu jego przywiązania do Najświętszej Maryi Panny od razu przeszedł do męczeńskiej śmierci w Auschwitz. Nie wspomniał natomiast ani słowem o tak ważnym elemencie posłannictwa Świętego, jakim było diagnozowanie zagrożeń światowych i wytaczanie przeciwko nim duchowych dział.


„Maryja przysposobi wielkich świętych czasów ostatecznych...”

Chcąc mówić o św. Maksymilianie nie można zapomnieć o innym wielkim świętym, którego nauczanie, płynące z objawień otrzymanych od Matki Bożej stało się podwaliną całej działalności apostolskiej założyciela Niepokalanowa. Mam na myśli oczywiście św. Ludwika Marię Grignon de Montfort i jego natchniony Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny. Widoczny powyżej śródtytuł jest właśnie tytułem jednego z rozdziałów traktatu, w którym została objawiona najgłębsza i najcenniejsza tajemnica drogi zbawiennej – służenie Panu Jezusowi poprzez oddanie się Jego Matce w słodką niewolę miłości.

Św. Ludwik pisze o duchowych rycerzach, których Maryja wychowa w czasach ostatecznych starć dobra ze złem – Kościoła z siłami Antychrysta. Oto jak autor charakteryzował owych wojowników: „Wielkie te dusze, pełne łaski i gorliwości, będą powołane do tego, by opór stawiły nieprzyjaciołom Bożym, którzy zewsząd podniosą zajadle głowy. Zapałają one szczególniejszym nabożeństwem do Najświętszej Dziewicy, będą oświecone Jej światłem, będą karmione Jej mlekiem, kierowane Jej duchem, wspierane Jej ramieniem i otoczone Jej opieką tak, iż jedną ręką będą walczyć, a drugą budować”.

Św. Maksymilian nie tylko znał, ale przede wszystkim głęboko przyswoił i zastosował te słowa. Aktu całkowitego poświęcenia się Niepokalanemu Sercu Maryi dokonał w roku 1917 – tym samym, w którym Niepokalana zechciała objawić chrześcijańskiemu światu swe orędzie w Fatimie. Młody ojciec Maksymilian, pracujący wówczas nad doktoratem z teologii, nie mógł jeszcze wiedzieć o wydarzeniach w Portugalii – dobrze jednak zdawał sobie sprawę z symboliki tej daty, w której zbiegały się najznaczniejsze wysiłki wrogów Kościoła, rok 1917 był bowiem czterechsetną rocznicą wybuchu rewolucji luterańskiej i dwusetletnią rocznicą powstania sekty masońskiej.

Zanim jednak, jako franciszkanin, postanowił on w taki, a nie inny sposób służyć Bogurodzicy, miało miejsce pewne wydarzenie – opisane przez Świętego jako cudowne – które przesądziło o wyborze jego drogi życiowej. Będąc uczniem seminarium franciszkanów we Lwowie Rajmund Kolbe (tak nazywał się przed przyjęciem imienia zakonnego) wciąż rozważał, na jakiej drodze winien służyć Bogu. O mały włos obrałby drogę świecką, gdyż doszedł do wniosku, że ma przecież w sobie duszę wojownika i chce zbrojnie walczyć dla Niepokalanej, a tego nie sposób połączyć ze stanem duchownym. Już miał wystąpić z seminarium, kiedy w odwiedziny przybyła niespodziewanie jego matka. Młodzieniec, zdziwiony jej wizytą, już miał wyjawić swój zamiar, lecz matka ubiegła go przekazując najświeższe wieści z rodzinnego domu. Otóż rodzice, widząc, że wszystkie ich dzieci oddały się na służbę Bogu, postanowili uczynić to samo. Młody Kolbe odebrał to jako znak Boży i skonstatował, iż skoro wszyscy w rodzinie służą Bogu w zakonie, to on też jest do tego powołany. Klamka zapadła – odtąd gorliwy Apostoł Niepokalanej z całym przekonaniem poświęcił się formacji kapłańskiej.


Na szańcach Wiecznego Miasta

W Traktacie o prawdziwym nabożeństwie czytamy dalej: „Jedną ręką będą zwalczać, powalać, miażdżyć heretyków wraz z ich herezjami, odszczepieńców wraz z ich schizmami, bałwochwalców wraz z ich bałwochwalstwem, grzeszników z ich bezbożnością; a drugą będą budować prawdziwą świątynię Salomona i tajemnicze Miasta Boże, tzn. Najświętszą Pannę, zwaną przez Ojców Kościoła «Świątynią Salomona» i «Miastem Bożym»”. Taki też był program działalności świętego wojownika Maryi. Należy wszakże pamiętać, że jego ostateczne wyklarowanie poprzedziły różne przygotowania i zdarzenia.

W czasie, kiedy Maksymilian Kolbe studiował na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie sekta masońska wyjątkowo zuchwale podniosła głowę przeciwko Stolicy chrześcijaństwa. W roku 1917 miało miejsce mrożące krew w żyłach wydarzenie. Otóż ulicami Rzymu, pod samym Watykanem przedstawiciele światowej masonerii przemaszerowali otwarcie manifestując szatańską wrogość względem Boga i Jego Królestwa. Poruszony do głębi ojciec Maksymilian opisuje powiewające na tle murów Wiecznego Miasta sztandary ukazujące bluźnierczą scenę, na której diabeł miażdży św. Michała Archanioła. Doświadczenie to pogłębiło przekonanie młodego kapłana, iż opór przeciwko wrogom Kościoła musi być w tych czasach wyjątkowo silny i musi odwołać się do nowych, nieznanych dotychczas sposobów walki.

Po manifestacji wolnomularzy franciszkanin zadawał sobie pytanie, czy oni mogą tak bezczelnie paradować, podczas gdy katolicy siedzą z założonymi rękami? Rozumiał on, że wróg jest coraz silniejszy, a uderza w Kościół i w cywilizację chrześcijańsko-klasyczną zarówno od zewnątrz, jawnymi środkami rewolucyjnymi, jak i od wewnątrz przez członków tajnych związków przenikających do wnętrza Kościoła i podstępnymi spiskami psujących moralność społeczeństw.

W odpowiedzi na zuchwałość nieprzyjaciół Pańskich Maksymilian Kolbe zakłada ruch Maryjny, któremu nadaje nazwę Militia Immaculatae – Milicja Niepokalanej. Statutowym celem stało się „nawrócenie grzeszników, heretyków, schizmatyków itd., a zwłaszcza masonów i o uświęcenie wszystkich pod opieką i za pośrednictwem Niepokalanej”, a do tego miały być używane „wszystkie środki (byle godziwe), na jakie pozwala stan, warunki i okoliczności, co zostawia się gorliwości i roztropności każdego”. Początkowo MI nie spotkała się z ciepłym przyjęciem wśród współbraci, z czasem jednak, jak wiemy, jej zasięg ogarnął ogromne rzesze wiernych duchownych i świeckich.


Strateg wojenny w habicie

Rycerz Niepokalanej już od młodości podchodził bardzo konkretnie do kwestii własnego doskonalenia. W dwudziestym szóstym roku życia ułożył swój osobisty „Regulamin życia”, w którym w trzech punktach ujmuje zasadnicze warunki bycia dobrym głosicielem Słowa Bożego: „a) pierwszeństwo przykładu przed słowem; b) ubóstwo; c) ofiara i poświęcenie się dla innych w codziennych czynnościach”. Właśnie proces przygotowania do pełnienia apostolskich obowiązków w zadziwiający sposób upodabnia Świętego do prawdziwego dowódcy wojsk.

Kolbe jako duchowy strateg i przywódca z szańców walki o społeczne panowanie Chrystusa Króla i Niepokalanej Królowej obserwował narody oddalające się od prawdy, z bólem przyglądał się jak świat wchodzi pod dominację zasad diabła, odrzucając – w myśl postulatów masońskich – wszelką nadprzyrodzoność w życiu publicznym, a nawet prywatnym. Wobec tak nasilonych ataków królestwa ciemności Apostoł zachował niesłychaną trzeźwość umysłu i odwołał się do środków dokładnie takich samych, z jakich generałowie korzystają planując bitwę...

Otóż w toku swej edukacji Maksymilian, na wzór największych przywódców wszechczasów, oddawał się wnikliwej analizie dziejów swego kraju i świata, zwracając szczególną uwagę na historię wojen i bitew. Poznał dzięki temu taktykę wroga dążącego do rozbicia chrześcijańskiej jedności Europy i zarażenia całego świata jadem błędów heretyckich, masońskich i socjalistycznych. Owocem studiów historycznych było głębokie zrozumienie znanej od dawna prawdy, iż zepsucie moralne społeczeństw jest najsilniejszą bronią, zdolną rozbić nawet najpotężniejsze mocarstwa (choćby przykład Aleksandra Wielkiego, również poddany analizie franciszkanina).

Dlaczego upadają wodzowie, a słabną społeczeństwa? Skąd bierze się bezrobocie? Na te pytania Święty odpowiadał jednoznacznie: z zepsucia moralnego. Udzielając odpowiedzi na pytanie, jaka jest „przyczyna przyczyn naszego kryzysu” pisał: „To brak uczciwości. Brak wypełniania obowiązków względem Boga, siebie i bliźniego. Niechaj dzisiaj wszyscy bez wyjątku odprawią szczerą spowiedź i zaczną prawdziwie po katolicku żyć, natychmiast szybko podźwignie się Ojczyzna, uzdrowią finanse, zawrze rzetelna praca” (cytat z artykułu Moje dumania nad bezrobociem).

Ojciec Kolbe stworzył Milicję Niepokalanej jako duchowe wojsko, ponieważ widział, że chrześcijańskie wojska były zbyt słabe, dawno przebrzmiała sława oręża występującego w obronie panowania Boga nad narodami, a społeczności katolickie coraz bardziej ustępowały przed potęgą wrogów Kościoła, tracąc męstwo i przekonanie dawnych Krzyżowców, tracąc zdrowy instynkt samozachowawczy i zapominając, iż Bóg, jako Stwórca, Pan i Odkupiciel ma prawo rządzenia światem, a Jego zasady mają być zasadami ustroju publicznego wszystkich organizmów państwowych i społecznych.


Miasto Maryi przeciwko miastu diabelskiemu

Studiowanie historii wojen (szczególnie najazdu protestanckich Szwedów na Polskę w XVII wieku) pozwoliło mu przyswoić integralnie katolicką wizję dziejów. Jak wiemy z wiekopomnego dzieła św. Augustyna De civitate Dei, istnieją dwa obozy, dwa rozdzielone na wieki miasta – miasto Boże i miasto szatana, inaczej zwane miastem tego świata. Po okresie tryumfu miasta Bożego w wiekach średnich miasto diabelskie zaczęło coraz silniej rozbijać Boży ład zaprowadzony przez katolickie monarchie współpracujące ze Stolicą Apostolską.

Pierwszym istotnym wydarzeniem otwierającym jawny pochód Rewolucji było wystąpienie Lutra. Religia protestancka, jak przypomina Kolbe, rzuciła umysł ludzki na bezdroża błędu dozwalając każdemu być samowolną wykładnią prawdy, odrzucając Tradycję będącą równorzędnym obok Pisma Świętego źródłem objawienia. Rewolucja religijna, mająca w sobie zabójczy zarodek wolnomyślicielstwa, była pierwszym krokiem do późniejszych wykroczeń przeciwko prawu Bożemu, a zarazem utorowaniem drogi zbrodniczym działaniom masonerii i socjalistów. Sam zaś protestantyzm św. Maksymilian określał – używając militarnej terminologii – awangardą masonerii.

Wydawać by się mogło, że przeciwko potędze, która zatrzęsła posadami świata, ubogi mnich franciszkański pozostanie całkowicie bezsilny. On jednak zdawał sobie sprawę, iż walka rozgrywa się nie tylko na płaszczyźnie zjawisk widzialnych, a jej ostateczną rozgrywką jest wieczny los nieśmiertelnych dusz ludzkich. Dlatego nie zrażając się dochodzącymi zewsząd niepokojącymi sygnałami (pamiętamy przecież, że rok założenia MI był też rokiem wybuchu rewolucji bolszewickiej) starał się jak najbardziej rozszerzyć zasięg kierowanego przez siebie ruchu Maryjnego.

Na rozwielmożnienie się wpływów miasta diabelskiego odpowiedział pomysłem natchnionym – postanowił utworzyć inne miasto – miasto Tej, która zdeptała głowę szatana i która ma zatryumfować w czasach ostatecznych. Tak powstało sanktuarium Niepokalanów, w którym kształtowano rzesze młodzieży i dorosłych na prawdziwych rycerzy Maryi. Klasztor ofiarowany Kolbemu przez księcia Jana Druckiego-Lubeckiego stał się pierwszym centrum, w którym Niepokalana królowała w „kolbiańskim” duchu świętej krucjaty przeciwko nieprzyjaciołom ludzkiego zbawienia. Później podobne ośrodki, na kształt duchowych baz wojskowych, święty Apostoł Maryi założył również w Japonii, Chinach i Indiach podczas swoich podróży misyjnych.

Z jednej strony zatem szerzyła się bezbożność i obojętność religijna (ojciec Maksymilian ubolewał pewnego razu, że w rejestrze Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego zarejestrowano 15 sekt, które zasypują naród ulotkami i książkami zatruwając serca wiernych), z drugiej zaś powstawała armia wiernych katolików, pielęgnujących dar nieskazitelnej Wiary, stosujących modlitwę wstawienniczą za wszystkich błądzących i zwiedzionych podstępnymi zakusami złego ducha i jego sekciarskich struktur.

Pamiętny rok 1917 był także, jak wiemy, rokiem objawień Najświętszej Maryi Panny w Fatimie. Wskutek tego wydarzenia powstały na świecie różne ruchu Maryjne, jak chociażby Legion Maryi w Irlandii czy Błękitna Armia Naszej Pani z Fatimy w Stanach Zjednoczonych. Na naszym rodzimym gruncie powstała Milicja Niepokalanej wraz z bazą wypadową w Niepokalanowie. Wspólnota i ruch założone przez św. Maksymiliana Kolbego rozrosły się do imponujących rozmiarów. W roku 1939 w Niepokalanowie pełniło posługę 769 braci, a w seminarium kształciło się 200 adeptów do stanu kapłańskiego.


Strategiczny bastion i ostateczne zwycięstwo

Jak mówi statut MI, wyznawców Chrystusa należy pozyskiwać wszelkimi (byle godnymi) sposobami. Będąc świadomym, jak niewyobrażalną potęgę zyskuje w tamtych czasach prasa przełożony Niepokalanowa bardzo mocno postawił na ten właśnie bastion oporu. Już wtedy stało się oczywiste, jak szybko codzienna gazeta dociera do rąk obywatela i towarzyszy mu nieustannie, zwyciężając tym samym w konkurencji z niedzielnymi (choćby najlepszymi) kazaniami oraz okazjonalnymi drukami, czy przemowami katolickich duchownych i świeckich działaczy. Należało zatem stworzyć pismo, które będzie regularnie zajmować umysły jak najszerszej grupy katolików, stanowiąc odtrutkę dla prasy nierzadko propagującej idee zeświecczenia i socjalizmu. W takich okolicznościach powstał Rycerz Niepokalanej, który przed drugą wojną światową osiągnął niesłychany (nawet jak na dzisiejsze czasy!) nakład aż miliona egzemplarzy.

W końcu zaś ten, który głosił prymat przykładu nad słowem, czciciel i oddany na wieki sługa Maryi (o której w traktacie Życie Boże pisał, iż jest Ona „szczytem miłości stworzenia wracającego do Boga”) miał możliwość przypieczętowania swego życiowego dzieła równie chwalebną śmiercią. Oddając życie za współwięźnia nie tylko dał wobec bezbożnego okupanta świadectwo pogardy śmierci jako katolicki kapłan, ale przede wszystkim, na wzór naszego Pana, odniósł ostateczny osobisty tryumf nad nieprzyjacielem, z którym zmagał się przez całe życie, pozostawiając katolickiemu światu bezcenny przykład poświęcenia, odwagi i konsekwencji.

O ile z całą pewnością, w świetle wiary, możemy mówić o św. Maksymilianie jako o zwycięzcy, o tyle ta sama kwestia w odniesieniu do jego ruchu nasuwa szereg pytań. Co stało się z nim po wojnie i po męczeńskiej śmierci świętego założyciela i przywódcy? Czy kontynuujący swe działania w dobie modernizacji Kościoła i prób „godzenia” miasta Bożego z miastem diabelskim zachował on jeszcze swój pierwotny charakter i wyrazistą misję ratowania dusz od śmiertelnego zagrożenia, jakim jest wyznawanie fałszywych religii i podążanie za zasadami tego świata? Pytania te na pewno wymagają odpowiedzi, lecz my tymczasem polecajmy się świętemu Patronowi, którego Kościół wspomina w dzisiejszej liturgii, aby wspierał nas i dodawał sił w pielęgnowaniu starodawnego ideału rycerskiej postawy w służbie Kościoła Wojującego.


"Szaleniec Boży" podczas misji w Japonii

15 sierpnia: Św. Tarsycjusz z Rzymu



(zm. ok. poł. III w.)

Historia Kościoła do IV wieku, kiedy nastąpiła liberalizacja prawa religijnego w cesarstwie rzymskim, jest historią wzrostu liczby wyznawców prawdziwej religii, mimo że współczynnik tego wzrostu wyznacza czerwona linia naznaczona krwią tysięcy męczenników. Święty patron, którego Martyrologium rzymskie czci 15 sierpnia, żył w czasach prześladowań za cesarza Decjusza. Zmarł śmiercią męczeńską jako młodzian zaledwie kilkunastoletni, ale zdążył się wsławić jako miłośnik Najświętszego Sakramentu, dla czci którego poświęcił życie.

Tarsycjusz pełnił funkcję akolity w kościele rzymskim. Przygotowywał się on do stanu kapłańskiego, a przyjąwszy święcenia akolity, mógł służyć do Mszy Świętej. Gorliwie uczestniczył w Najświętszej Ofierze, a gdy duchowni dostrzegli w nim ducha niezłomnego i przejętego ogniem miłości Bożej, dozwolili mu pełnić zaszczytną, ale i niebezpieczną posługę w czasie prześladowań. Młodzieniec miał roznosić Komunię Świętą uwięzionym przez pogańskie władze chrześcijanom.

Uradowało się serce miłośnika Bożego, który mógł osobiście spełnić największe pragnienie idących na śmierć wyznawców Chrystusa – przyjęcia samego Boga w wiatyku (od via, czyli droga, jako że było to posilenie duchowe na ostatnią drogę). Pewnego razu, gdy zmierzał do więzienia, napotkał po drodze grupkę wyrostków pogańskich, którzy spostrzegłszy, iż niesie coś troskliwie na piersi, zaczęli drażnić się z nim, aby pokazał, co to takiego. Chłopiec nie chcąc dopuścić do znieważenia Ciała Pańskiego, zaczął uciekać. Im większy stawiał opór, tym bardziej prowokował coraz agresywniejszych pogańskich chłopców, którzy zaczęli go bić, kopać i rzucać weń kamieniami.

Uratował go dopiero przechodzący akurat legionista rzymski, który był chrześcijaninem. Zaniósł bohaterskiego chłopca do domu, lecz nie udało się już uratować jego życia. Zmarł około roku 250 wskutek odniesionych ran, uratował jednak powierzone mu Najświętsze Ciało przed zbezczeszczeniem.

Zwłoki Świętego zostały pochowane na cmentarzu w katakumbach św. Kaliksta. Wkrótce obok Męczennika Eucharystii miały spocząć również doczesne szczątki papieża świętego Stefana I, który poniósł śmierć męczeńską w 257 roku. W XVII wieku relikwie zostały przeniesione do bazyliki Świętego Dominika w Neapolu, gdzie pozostają do dziś. Św. Tarsycjusz czczony jest jako patron towarzystw eucharystycznych, w Polsce zaś ministrantów.