12/24/2013

23 lutego: Św. Polikarp ze Smyrny



(zm. 156)

Polikarp ze Smyrny to jeden z Ojców Apostolskich, czyli tych, którzy depozyt wiary i sukcesję apostolską odebrali z rąk najbliższych uczniów Pańskich. Był do końca oddanym obrońcą prawowierności, której prawideł uczył się najbliżej Źródła – w niej utwierdzał swą trzodę, a w końcu oddał życie za Chrystusa, gorejąc w płomieniach ognia na pogańskim stosie.

Tradycja nie przekazała dokładnego miejsca urodzenia Świętego, ale zapewne była to Azja, skoro dowiadujemy się, iż przez Jana Ewangelistę został on skierowany na naukę do Smyrny (obecnie Izmir w Turcji), gdzie później został biskupem. W wieku trzydziestu lat przyjął święcenia kapłańskie, a konsekracji biskupiej miał mu udzielić – wedle świadectwa Tertuliana i Hieronima – sam umiłowany uczeń Pański Jan.

Opinie współczesnych mu chrześcijan stwierdzają, iż pełnił wzorowo obowiązki swego urzędu. Chociażby św. Ignacy Antiocheński pisał doń list z drogi do Rzymu, gdzie miał być umęczony. Kierował liczne pochwały pod adresem hierarchy smyrneńskiego, nazywając go między innymi „atletą Chrystusowym”.

Polikarp znany jest z bardzo zdecydowanej postawy względem heretyków, której nauczył się od swego mistrza św. Jana. On przekazał potomności anegdotę o tym, jak Ewangelista przybywszy do łaźni dowiedział się, iż przebywa tam odstępca od prawdziwej wiary i zwodziciel dusz, niejaki Cerynt – pospiesznie opuścił łaźnie i to samo nakazał swym uczniom, do których rzekł: „Uciekajcie, a prędko, aby się ta łaźnia, w której jest Cerynt, nieprzyjaciel prawdy Bożej, wnet nie zapadła”. Współcześnie niestety – w czasach, gdy w imię ekumenizmu wpuszcza się heretyków protestanckich, by głosili kazania w katolickich świątyniach – ten aspekt biografii zarówno Jana jak i Polikarpa jest przemilczany.

Pewnego zaś Polikarp napotkał herezjarchę Marcjona, który zachęcał go do zawarcia bliższej znajomości, mówiąc: „Poznaj mnie, proszę”, na co Święty miał odpowiedzieć: „Znam cię, żeś pierworodny syn diabelski”. Taka postawa uchodzi dziś coraz częściej za ciemnotę i występek przeciwko miłości bliźniego, ale dzieje się tak ponieważ zapominamy, że Miłość Boża jest jak medal, na którego rewersie widnieje nienawiść wszystkiego, co jest tej Miłości zaprzeczeniem, a kto sprzeciwia się jej do końca, świadomie nie uznając zwierzchnictwa prawdziwego Chrystusowego Kościoła, sam skazuje się na męki wieczne i nieporównywalne z żadnym innym cierpieniem. Stąd też chrześcijańska miłość bliźniego ma wyrażać się w trosce o los duszy ludzkiej w wieczności 
 inaczej niż miłość światowa, która podobnej troski nie zna.

Biskup Smyrny cieszył się powszechnym poważaniem w swojej diecezji, największych natomiast wrogów miał wśród zacietrzewionych pogan, którzy zdolni byli podjudzić tłum przeciwko świętemu słudze Bożemu. Okazją do tego stały się prześladowania wszczęte przez wybitnego, ale nie zdolnego jeszcze zrozumieć „religii Nazareńczyka” – cesarza-filozofa Marka Aureliusza.

Podczas męczenia innych chrześcijan pospólstwo zaczęło domagać się krwi sławnego biskupa. Był on już wówczas bardzo podeszły w wieku, ponieważ dożył prawie stu lat. Wierni namówili go do ucieczki z miasta, co uczynił bardziej przez wzgląd na swą trzodę, niż na samego siebie. W końcu jednak siepacze cesarscy dopadli go w posiadłości wiejskiej, w której się ukrywał.

Starzec przywitał ich spokojnie, dał do zrozumienia, iż wie, po co przyszli i że gotowy jest na śmierć. Zaprosił ich nawet na obiad! Sam poprosił tylko o godzinę na modlitwę. Jak gorliwa, jak pełna świętego zapału męczennika idącego na śmierć z miłości do swego Pana musiała być ta ostatnia modlitwa!

Sędzia zaproponował mu to, co było w stałym zwyczaju ówczesnych władz cesarstwa: zaprzyj się Chrystusa, bluźnij mu i zapal kadzidło na cześć naszych bogów, a będziesz żył. Ale Święty nie chciał żyć – przynajmniej nie w tym znaczeniu, jakie miał na myśli poganin. Chciał osiągnąć życie wieczne, które czekało go za bramą tego ostatniego na ziemi cierpienia.

Wyznał, iż od lat służy Chrystusowi Królowi i nie zamierza porzucić Jego świętej Wiary. Wówczas sędzia zagroził, iż zostanie spalony żywcem, na co Polikarp chętnie przystał, odebrawszy wcześniej od Boga zapewnienie, że doda mu On męstwa podczas kaźni. Powiedział tylko, że nie lęka się ognia, który gaśnie, ale że istnieje ogień, o którym nie wiedzą czciciele bałwanów, a który jest nieugaszony.

Rozpalono zatem stos, w który Święty wszedł bez zwlekania. W tym momencie zdarzył się cud – płomienie otoczyły jego postać, nie dotykając ani nie szkodząc ciału. Rozwścieczeni poganie zaczęli krzyczeć, by przebito go włócznią, co też uczyniono. Podanie głosi, iż krew wytoczona z jego piersi wylała się tak obficie, iż zagasiła ogień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz