12/17/2013

5 kwietnia: Św. Wincenty Ferreriusz



(ok. 1350 – 5 kwietnia 1419)

Imię Świętego pochodzi od łacińskiego słowa vincere, czyli zwyciężać, i w przypadku tego niezwykłego męża okazało się jak najbardziej adekwatne do jego pełnego zasług życia. Niezmordowany zwycięzca szatana, świata i samego siebie, doszedł nie tylko do opanowania własnych namiętności w zaciszu klasztornego życia, ale dzięki danym od Boga talentom i obfitemu błogosławieństwu jego prawdziwie apostolskiej działalności, stał się przyczyną niesłychanego ożywienia religijnego w kilku krajach, do których dotarł, wszędzie budząc podziw, przywodząc do pokuty i nawrócenia dziesiątki tysięcy ludzi oray czyniąc cuda upodabniające go w sposób zadziwiający do źródła i pierwowzoru wszelkiej świętości – naszego Pana Jezusa Chrystusa.

Vicente Ferrer, urodzony w hiszpańskiej Walencji, jeszcze w łonie matki naznaczony był znakami swego wybraństwa – matka bowiem nie tylko w sposób nadprzyrodzony uwolniona była od zwyczajnych bólów i dolegliwości, jakie przeżywa kobieta ciężarna, ale zdarzało się, iż słyszała jakby szczekanie małego szczenięcia dobywające się z jej brzucha, co pewien kapłan wyjaśnił jako zapowiedź przyszłego kaznodziejskiego talentu mającego przyjść na świat dzieciątka. Dobrze rokujący syn rodziny Ferrerów już jako młody chłopiec był przekonany o swym powołaniu kaznodziejskim, a dla dania upustu swym zdolnościom zwoływał szkolnych kolegów, stawał na ławie i wygłaszał improwizowane kazania.

Prędko przeznaczony do stanu duchownego, w wieku siedemnastu lat wstąpił do zakonu dominikanów i rozpoczął swą drogę edukacyjną w Walencji, Barcelonie i Leridzie. Po kilku latach przyjął święcenia kapłańskie i oddał się nauczaniu filozofii i teologii. Jako kapłan wykształcony, wysoko uzdolniony, wyróżniający się piękną wymową i obeznaniem również w sprawach świeckich nie tylko poruszał serca słuchaczy zgromadzonych u stóp ambony, ale także brał udział w życiu publicznym, między innymi u boku króla Aragonii Jana I. Stawał się postacią coraz bardziej popularną, nic wówczas nie zapowiadało jednak tak przedziwnej sławy, jaką miały mu zjednać późniejsze działania podjęte z niespodziewanego, a wyraźnego natchnienia Bożego.

Wszystko to odbywało się w kontekście ogromnego zamieszania, jakie wstrząsnęło w owych czasach Kościołem Powszechnym. Od kilkudziesięciu lat trwała tak zwana niewola awiniońska. Wikariusz Chrystusa opuścił swą siedzibę w zaszczytnej stolicy chrześcijaństwa 
 Wiecznym Mieście  i już kilku papieży sprawowało swój urząd we francuskim Avignonie, podlegając dużej zależności od króla. Akurat zaś w czasach, gdy w życiu Wincentego miał nastać przełomowy moment, trwała do tego tak zwana wielka schizma zachodnia, kiedy to świat chrześcijański podzielił się na dwa stronnictwa, jedno popierające papieża obranego przez kardynałów w Rzymie, drugie antypapieża Benedykta XIII w Avignonie. Święty został wezwany przez tego drugiego na urząd kaznodziei, lecz nie przekonawszy go do abdykacji, zrezygnował z tej służby i oddał się rozporządzeniom woli Bożej.

Nie musiał długo czekać na wskazówki, zapadłszy bowiem w ciężką chorobę, został nawiedzony sennym widzeniem, w którym ukazali mu się św. Dominik i św. Franciszek zlecający zakonnikowi głoszenie sądu ostatecznego wśród narodów. Noc, w której się to wydarzyło była jakby prywatnym zesłaniem Ducha Świętego dla Ferreriusza, rozpoczynającym w jego życiu nowy okres, w którym rozwinął z nadzwyczajną pomocą Bożą wszystkie swe zdolności i apostolskie predyspozycje. Rozpoczął wówczas pracę misyjną w samej Hiszpanii, ale również we Francji, w Niemczech, w Italii, Anglii, Irlandii i Szkocji – gdzie zyskał sobie przydomek Anioła Apokalipsy. Pobłogosławił Pan Bóg jego święte wysiłki niewyobrażalnym plonem nawróconych dusz, skruszonych i zwróconych do Boga serc, ludzkich istnień zachwyconych wspaniałością świętej religii katolickiej i objawiającego się jedynie w niej prawdziwego Boga.

Św. Wincenty Ferreriusz, mimo iż był prostym mnichem nie piastującym godności biskupiej ani tym bardziej kardynalskiej, przemierzał wciąż nowe krainy z prawdziwym orszakiem duchownych, w otoczeniu księży gotowych o każdej porze dnia i nocy ofiarować posługę sakramentalną i duszpasterską nawracanej ludności, pogrążonej często w błędach różnych herezji, między innymi grasującej wówczas sekty katarów. Ten istny człowiek-instytucja woził ze sobą nawet organy i śpiewaków zdając sobie sprawę, jak niezrównana jest moc tradycyjnej liturgii wprowadzającej nawet najbardziej nieświadomych jej świadków w misterium Najświętszej Ofiary Jezusa Chrystusa.

Jego płomienne kazania gromadziły nieraz do dziesięciu tysięcy słuchaczy, tak że nie starczało miejsca w kościołach. Złotousty mnich dostał tedy od Ojca Świętego specjalne zezwolenie na głoszenie kazań na placach i innych otwartych przestrzeniach. Uczestnicy świadczyli o cudach, jakie miały miejsce podczas tych zgromadzeń – Święty miał być obdarzony darem języków tak, że rozumieli go przedstawiciele różnych narodowości, jego głos nabierał dziwnej mocy, dzięki której był słyszalny dla tak wielkich rzesz, a chodzące za nim tłumy były przez Świętego karmione w sposób cudowny jednym bochenkiem chleba i beczułką wina. 


Owoc jego nauczania był tak zadziwiający, że nawrócił on nawet tysiące żydów, już nawet nie rachując muzułmanów. Apostoł uzdrawiał chorych i niemocnych, zdarzały się również wskrzeszenia dzieci, a wszystko to ku chwale Trójjedynego Boga i radości zrozpaczonych rodziców. Czynił także wiele innych cudów już za życia roztaczających wokół płomiennego kaznodziei aurę świętości. Znany był też z ducha prorockiego, przepowiadając na przykład niejakiemu Alfonsowi de Borja, że zostanie papieżem, co też istotnie stało się po wielu latach i on to właśnie, jako Kalikst III, doprowadził ostatecznie do kanonizacji Wincentego.

Gdzie pojawił się ów posłannik Boży, tam nie tylko wzruszał tłumy opowiadaniami o dniu sądnym czy o Męce Pańskiej, nie tylko zachwycał wspaniale sprawowaną Mszą Świętą, podczas której widać było, jak przy Podniesieniu oczy wrażliwego Apostoła ronią rzewne łzy na widok Boga stępującego do małej Hostii i ukazującego się pod tak ubogą postacią swemu ukochanemu ludowi – ale także zostawiał po sobie zbudowane klasztory, a nawet mosty, po których niestrudzenie kroczył tam, gdzie tylko doprowadził go miłościwy i szeroko wówczas rozlewający swe łaski Duch Boży. Gdy zabrakło mu siły do podróżowania pieszo, zaczął poruszać się na ośle i na tym najskromniejszym środku lokomocji odbywał prawdziwie uroczyste wjazdy do miast, gdzie był witany przez królów i papieży.

Wincenty prowadził przy tym żywot niezmiernie skromny i umartwiony, śpiąc po pięć godzin na dobę, oddając się modlitwie i studiom Pisma Świętego, podbijając swe ciało w święte posłuszeństwo przez liczne trapienia jego zbuntowanej natury. Gorliwy kapłan, nie będąc letnim ani zimnym, zaskarbił sobie szacunek i podziw ludzi dobrej woli, ale oczywiście równocześnie ściągał na siebie gromy zawistnych – nie biorąc sobie wszelako ani pochwał, ani niesprawiedliwych osądów do serca, do śmierci kontynuował swe zbawienne dzieło.

Papież Marcin V, za rządów którego zakończyła się wielka schizma zachodnia na soborze w Konstancji, zatwierdził apostolski urząd św. Wincentego, a po jego śmierci podjął kroki ku wyniesieniu go na ołtarze – stało się to jednak, jak już było wspomniane, za pontyfikatu jego następcy, w roku 1455. Święty zmarł zaś we Francji w miejscowości Vannes podczas kolejnej podróży apostolskiej. Jego doczesne szczątki zachowały się, zostały jednak sprofanowane podczas rewolucji we Francji.


San Vicente jako Anioł Apokalipsy w rzymskim ornacie,
kościół ojców dominikanów w Buenos Aires

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz