12/10/2013

14 maja: Św. Bonifacy z Tarsu



(zm. przeł. III i IV w.)

W niedzielę rano, w niedzielę rano,
Drobny deszcz pada,
A moja dziewczyna, a moja jedyna
Ze mną nie gada…


Tak zaczyna się stara rzewna pieśń dworska o niespełnionej ziemskiej miłości. Podobne słowa dotrą do ucha uważnego słuchacza, gdy wsłucha się w pieśń życia św. Bonifacego z Tarsu. Opowiada ona o miłości ziemskiej, początkowo pełnej nieuporządkowania i grzechu, która dzięki łasce Dobrego Boga przeobraża się w miłość prawdziwie Bożą, świętą i niezrównanie piękną – choć nie spełnioną na ziemi. Posłuchajmy pierwszej strofy…

Bonifacy był niewolnikiem w domu rzymskiego senatora za czasów Dioklecjana. Poważany vir romanus miał piękną żonę imieniem Aglais. Codzienna piecza nad majątkiem rodziny powierzona była licznym nadzorcom. Jednym z nich był właśnie późniejszy Święty. Wszedł on w potajemny związek z panią domu i korzystając z częstej nieobecności pana oddawali się oboje rozkoszom cielesnym, nie stroniąc także od dużych ilość wina. Pomimo grzesznego życia zachował jednak Bonifacy miłosierdzie dla ubogich, litując się nad każdym, kto wyciągał rękę po pieniądz lub dobre słowo. Zapewne to właśnie było przyczyną, iż Pan Bóg wejrzał łaskawym okiem na występną małżonkę i jej kochanka…

Otóż właśnie rozpoczęła się jedna z najcięższych fal prześladowań, jakie dotknęły lud chrześcijański. Aglais, choć oszukiwała męża i żyła w nieprawym związku, była jednak ochrzczona i widocznie obudziło się w niej sumienie i przypomniały nauki, jakie dawniej odebrała, skoro wyrzekła do Bonifacego te słowa: „My tutaj jemy drogie potrawy i pijemy wina cypryjskie, a tam na Wschodzie słudzy i wyznawcy Chrystusa padają pod mieczami katów. Jesteśmy podobni do bogatego rozrzutnika i zbytkownika, a oni do udręczonego Łazarza; oni po śmierci, staną się uczestnikami Nieba, a naszym mieszkaniem będzie piekło! Bonifacy, zakończmy to życie pełne hańby, zwróćmy się do Boga pełnego łaski, a On naszych serc pokornych nie odrzuci. Słyszałam, że ktokolwiek w Imię Jezusa wspiera cierpiących chrześcijan, ten w ostateczny dzień sądu mieć będzie udział w ich szczęśliwości. Idź na Wschód do naszych braci i sióstr, którzy wolą się poddać katuszom i śmierci, niż zaprzeć się Chrystusa, wspieraj ich i przynieś mi stamtąd relikwie tych Męczenników, iżbyśmy mogli tutaj uczcić ich pamięć i za ich wstawiennictwem być zbawionymi”…

Ty pójdziesz górą, ty pójdziesz górą,
A ja doliną,
Ty zakwitniesz różą, ty zakwitniesz różą,
A ja kaliną…


A więc drogi kochanków rozchodzą się... on wyrusza w podróż, z której być może nie wróci żywy, ona pozostaje z duszą przebitą strzałami Bożej sprawiedliwości i miłosierdzia. Bonifacy już przed odjazdem odczuł, że może stać się jednym z tych, którzy akurat przelewali krew za Chrystusa w Cylicji, w drodze zaś miał wystarczająco czasu, aby dojrzeć do tego kroku, mającego być przebłaganiem za jego grzechy.

Przybywszy do Tarsu, miasta skąd pochodził Apostoł Narodów Paweł, święty pokutnik udał się od razu na miejsce, gdzie tracono chrześcijan. Zachwycony widokiem ich niezłomności wykrzyknął: „Wielki jest Bóg chrześcijan, wielki Bóg Męczenników! Proście za mną, wy słudzy Chrystusa, aby i mnie pozwolił wziąć udział w walce przeciwko szatanowi. Walczcie mężnie, bohaterowie Chrystusa! Cierpienie to jest wprawdzie bardzo ciężkie, ale za to słodki będzie wasz spokój. Tutaj męczą was kaci, a tam aniołowie będą wam służyli!”. Nie spodobały się te słowa Symplicjuszowi, urzędnikowi, który w imieniu cesarza sprawował mord na wyznawcach Chrystusa Pana. Bonifacy jednak nie pragnął już nic innego jak podążyć w ślady bohaterskich męczenników, nie zląkł się zatem gróźb i wyznał odważnie Syna Bożego przed oprawcą, zaś na rozkaz złożenia ofiary bogom odpowiedział: „Mówiłem ci już, że jestem chrześcijaninem, a żaden chrześcijanin diabłom ofiar nie składa. Serce moje i życie tylko Zbawicielowi memu ofiaruję!”. Po tych słowach odważnie i z ochotą poddał się torturom i śmierci.

Katowanie Bonifacego z Tarsu, zwanego tak od miejscowości, w której narodził się dla Nieba, przechyliło szalę cierpliwości tłumu chrześcijan zgromadzonego na miejscu straceń. Lud rzucił się na świątynię pogańską z okrzykiem: „Wielki jest Bóg chrześcijan! Jezusie, Synu Boży, i my w Ciebie wierzymy, a niechaj przepadną bogi pogańskie!” – i pogruchotał posągi bałwanów. Ciało Świętego zabrali towarzysze jego drogi i odesłali do Rzymu. W ten sposób Aglais, która posłała swego sługę po relikwie – otrzymała z powrotem jego własne ciało, ale uświęcone męczeństwem dla Chrystusa. Pochowała je ze czcią za miastem, a nad grobem postawiła kaplicę.

A jak umrzemy, a jak umrzemy,
Każemy sobie,
Złote litery, złote litery
Wybić na grobie.

A kto tam przyjdzie albo przyjedzie
Przeczyta sobie:
Złączona miłość, złączona miłość
Leży w tym grobie…


Tak też stało się z Aglais i Bonifacym. Rzymska niewiasta resztę swoich dni spędziła na pokucie, a po śmierci została pochowana pod kaplicą obok świętego Męża. Nie było im dane połączyć się za życia – za to w wieczności śpiewają Bogu wszechmogącemu nieustającą pieśń chwały i dziękczynienia za uratowanie ich dusz od wiecznego potępienia, do którego niechybnie zmierzali.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz