12/16/2013

28 kwietnia: Św. Ludwik Maria Grignon de Montfort



(1673 – 1716)

Trudno zaczynać opis życia tego niezwykłego świętego od zwykłych informacji biograficznych, należy bowiem na wstępie zaznaczyć, iż w przypadku tego „szaleńca Bożego” wszystkie okoliczności, w jakich się znalazł pełniły, jedynie rolę służebną wobec wielkiej idei jego życia i były jakoby naczyniem dla płonącego nieustannie ognia jego apostolskiej gorliwości…

Ludwik Grignon był jednym z osiemnaściorga dzieci Jean-Baptiste'a i Jeanne Robert. Rodzina zamieszkiwała w miasteczku Montfort-sur-Meu w Bretanii. Ludwik został posłany na nauki do kolegium jezuickiego imienia św. Tomasza Becketa w pobliskim Rennes. Zdobył tam podstawy wykształcenia teologicznego i filozoficznego. Następnie rodzice szanując wolę swego syna, który pragnął wstąpić do stanu duchownego, posłali go do seminarium Saint-Sulpice w Paryżu.

Już w drodze do stolicy objawił się wspaniały dar Świętego, dzięki któremu proste sytuacje w jego życiu stawały się istnymi wydarzeniami duchowymi i odblaskami Ewangelii... otóż w pewnym momencie podchodzi do młodzieńca ubogi człowiek i tak ujmuje go za serce, iż oddaje mu on dziesięć talarów, czyli wszystkie pieniądze, jakie otrzymał od rodziców na drogę. Wówczas Ludwik zrozumiał, iż pragnie, aby sam Chrystus był jego jedynym bogactwem. Nie musiał długo czekać na odzew zrodzonego w jego sercu świętego pragnienia – kawałek dalej spotyka innego nędznika... chodzącego bez butów. Nietrudno się domyślić, iż dalszą drogę odbywał boso. Nie koniec na tym, ponieważ zaraz pojawia się przed obliczem wędrowca jeszcze inny potrzebujący człowiek – temu oddał swe nowe ubranie, przyjąwszy jego łachmany. Zmuszony był żebrać i nie mógł – a przede wszystkim nie chciał – skorzystać z dyliżansu, na podróż którym otrzymał pieniądze od rodziców. W taki sposób jego droga do Paryża stała się jakby manifestacją wyboru drogi życiowej – pozbycia się ziemskich dóbr i rozkochania się w dobru najwyższym, jakim jest sam Pan Jezus Chrystus – przebył więc sam tę drogę duchową, na którą miał stopniowo wkraczać dopiero w seminarium...!

W jego sercu płonął niezmożony żar kapłańskiego powołania i apostolskiego zapału – musiał jednak kontynuować edukację, a potem pasować się z okolicznościami, w jakich Bóg powołał go do służby. Były to bowiem czasy, w których z jednej strony szerzył się racjonalizm i inne idee, które wkrótce miały wydać zatrute owoce antyfilozofii doby Oświecenia – z drugiej zaś w organizmie samego Kościoła rozchodziła się równie zgubna trucizna w postaci jansenizmu, głoszącego fanatyczną surowość religijną i iście niekatolicką pogardę dla wszelkich dóbr, które Bóg na tym świecie oddał do ludzkiej dyspozycji.

Duchowieństwo francuskie w XVIII w. było więc, pomijając oczywiście jednostki prawdziwie święte i oddane swej służbie, albo zeświecczone, albo przywiązane do pustych form, które były bezpiecznym bastionem przeciwko wszelkiej prawdziwej i zmuszającej do autorefleksji gorliwości religijnej. To wszystko stało się przyczyną licznych utrapień świętego Ludwika, jakie spotkały go w łonie Matki-Kościoła od jej wyrodnych bądź po prostu letnich duchowo synów. W tym samym czasie funkcjonowało jednakże wiele zgromadzeń świętych i pożytecznych, swą genezą sięgających pośrednio Świętego Soboru Trydenckiego, który zalecił tworzenie placówek dających gruntowną formację kapłańską swym adeptom. Do takiego miejsca – seminarium św. Sulpicjusza – miał szczęście trafić św. Ludwik.

Siedem lat spędzonych w Saint-Sulpice odcisnęło trwałe piętno na duchowości Bożego zapaleńca. Dwa zasadnicze postulaty tamtejszej formacji kapłańskiej dotyczyły wielkiej tajemnicy Wcielenia Syna Bożego i wierności przyrzeczeniom chrztu świętego. Do tego doszedł element przewodni dla duchowości Świętego – nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny. Wyrazem tego było po pierwsze przyjęcie drugiego imienia Maria, po drugie dodatku do nazwiska – de Monfort – jako odwołanie do miejsca ochrzczenia. Mottem zaś wyniesionym przez Ludwika z seminarium było solus Deus – tylko Bóg. Upragnione święcenia kapłańskie otrzymał on w 1700 roku.

Po otrzymaniu namaszczenia na drugiego Chrystusa miał już w duszy wykrystalizowaną wizję swej działalności. Jego celem było, aby powstała „mała, uboga grupa dobrych kapłanów, pod sztandarem i opieką Najświętszej Dziewicy. Chodziliby od parafii do parafii i głosili Ewangelię ubogim, ufając Bożej Opatrzności”. Środek tak prosty dla osiągnięcia dzieła tak wielkiego – pociągnięcia niezliczonej ilości dusz do Chrystusa! Równie prosta była nauka św. Ludwika – wszystko dla Jezusa przez Maryję – w tej jednej sentencji zamykał się cały sposób jego działania. Najwierniejszy syn Maryi, zwiastun Jej pełnego chwały i słodyczy królestwa, wychwala Anielską Królową i przedstawia program działania Jej apostołów w dwóch dziełach poświęconych Niebieskiej Pani – Tajemnica Maryi i Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny...

Maryja, druga Ewa gładząca skutki występku pierwszych rodziców, występuje w myśli Świętego po pierwsze jako Matka Boga. Chrystus przychodzi na świat przez Maryję, czyni pierwszy cud przez Maryję, okazuje swą przychylność uczniom za Jej wstawiennictwem. Wzrok Maryi jak promień słońca roztapia miłosierne Serce Zbawiciela, a Jej niepokalane dłonie są dłońmi wspaniałomyślnej Szafarki łask. Jak promienie słońca przechodzą przez przestrzenie powietrza, by dotrzeć do ziemi i ogrzać jej połacie, w tak oczywisty sposób wszystkie i każda bez wyjątku łaska, jaka spływa od Boga na grzesznego człowieka przechodzi przez Jej Niepokalane Serce. Maryja jest Królową, Drogą do Chrystusa... Władczynią, której należy się miłość bezwzględna, na zabój... aż do ofiarowania samego siebie. Oto idea przedstawiona w Traktacie – oddanie się Panu Jezusowi w świętą niewolę miłości przez ręce Niepokalanej. Nabożeństwo to zostaje skodyfikowane przez św. Ludwika, spisuje on akt oddania się w niewolę Najświętszej Dziewicy, który rozchodzi się po świecie i wydaje owoce łaski, podpisują go papieże (między innymi św. Pius X) i zastępy wiernych świeckich i duchownych.

Święty zaznacza jednak wyraźnie, że to nabożeństwo jest elitarne. Twierdzi, że Bóg objawił mu wielką tajemnicę wraz z wytycznymi tego nabożeństwa. Jest ono wymagające. Należy złożyć całe dobro swego życia w rękach jednej osoby – błogosławionej Królowej nieba i ziemi – powierzając Jej wszystkie swe uczynki i zasługi, oddając do dyspozycji wszelką zasługę, wszelki owoc modlitwy i poświęcenia. Należy szukać Jej natchnienia w każdej chwili, widzieć Jej miłosierną dłoń we wszystkich zdarzeniach, kierować się jej trudnym przykładem w stosunkach ze wszystkimi ludźmi. Ludwik Grignon, twierdząc, że nie każdy jest zdolny pojąć nadziemską wzniosłość tego prostego z pozoru nabożeństwa, przedstawia jednocześnie obraz apostołów Maryi czasów ostatecznych. We wspaniały sposób opisuje wiernych chrześcijan, którzy w ostatecznych zmaganiach dobra ze złem, u końca czasów, będą świadczyć o wierze jako niewolnicy miłości Najświętszej Maryi Panny. W swojej pobożności maryjnej św. Ludwik rozwija w wyjątkowy sposób ideę wszechpośrednictwa Najświętszej Maryi Panny, występującą już w Wiekach Średnich (Piotr Damiani, Bernard z Clairvaux) czy w czasach bliższych Ludwikowi (Bernard ze Sieny), później zaś poruszoną w formie trwającej do dziś dyskusji nad ogłoszeniem dogmatu.


Uzbrojony w oręż wiary i puklerz Maryi rozpoczął Święty działalność misyjną. Przyłączył się naprzód do grupy wędrownych kapłanów w diecezji Nantes. Apostoł Maryi przemierzał ziemie, chodząc od wsi do wsi i głosząc katechezy. Wypełnienie swego powołania odnajdywał w duszach prostego ludu, w których widział rodzące się światło wiary i gorącą miłość Pana Boga. Ze względu na swą bezwzględnie ofiarną i wymagającą postawę nie został jednak zaakceptowany przez swych wspólników i nie znalazł dla siebie miejsca w sztywnych strukturach ich działalności. Zostaje następnie wezwany przez biskupa Poitiers, aby został kapelanem szpitala św. Wincentego à Paulo, gdzie natychmiast przystępuje do ożywienia ducha religijnego wśród pacjentów i walczy ze złym traktowaniem ich przez personel szpitalny. Tam poznaje Marie-Louise Tritchet, z którą udaje mu się założyć zgromadzenie Cór Mądrości. Był to wyraz jeszcze jednego elementu składającego się na specyfikę duchowości montfortiańskiej – Boża Mądrość, czyli Mądrość wcielona w Chrystusie, do której dochodzimy przez Maryję – Stolicę Mądrości – i którą należy przedłożyć nad wszelką ludzką mądrość (omawia to zagadnienie w traktacie Miłość Mądrości Przedwiecznej). Lecz i w Poitiers Ludwik nie zagrzał długo miejsca, ponieważ nie mógł być tolerowany przez ludzi, których samym przykładem swojej świętości zmuszał do refleksji i zmiany swego postępowania. Można zakładać, iż z pomocą Bożą potrafiłby on wpłynąć na odmianę atmosfery w miejscu pracy – widocznie jednak Pan Bóg miał inne plany dla swego sługi… Wzywają go do Paryża, aby pełnił podobną posługę – i stamtąd również zostaje wyrzucony po pięciu miesiącach. Przez jakiś czas Święty był nawet zmuszony prowadzić żywot pustelniczy i żyć w nędzy.

Pewna odmiana jego losu nastąpiła po audiencji u ojca świętego Klemensa XI w roku 1706. Otrzymał od papieża tytuł misjonarza apostolskiego i pozwolenie na swobodne działania na terenie Francji. Zyskał w ten sposób zrozumienie i aprobatę Głowy Kościoła, choć, jak się miało wkrótce okazać, nie oznaczało to końca przeciwności napotykanych we własnym kraju… Przez wielu biskupów i proboszczów był nadal traktowany jak intruz. Działał między innymi w Wandei, szczepiąc święte zarodki wiary, która miała pod koniec wieku wydać tak wspaniałe owoce heroicznego męstwa i męczeństwa w walce o honor Boga i majestatu królewskiego z armią rewolucji francuskiej. Gdzie się pojawił święty misjonarz, tam gromadziły się tłumy i ze wzruszeniem słuchały nauk o Ukrzyżowanym Synu Bożym, o nędzy ludzkiego położenia na ziemi i o perspektywie błogosławionej szczęśliwości w przyszłym życiu. Pociąga wciąż nowe dusze do pokuty i do postępowania śladami Boskiego Mistrza. Jest wszędzie tam, gdzie go potrzebują, opiekuje się ubogimi i naraża nawet własne zdrowie, by szczepić pokój między ludźmi – rozdaje razy powrozem natrętnym włóczęgom naprzykrzającym się wiejskim dziewczętom, wdziera się między mężczyzn pojedynkujących się na szable, chodzi po prowincjonalnych mordowniach, by błagać grzeszników, aby się opamiętali i powrócili do Boga.

W roku 1709 przybywa do miejscowości Pontchâteau w księstwie Coislin. Miał go tam spotkać zawód odciskający kolejne bolesne piętno na ukrzyżowanej wraz Chrystusem duszy świętego apostoła. Otóż odnalazłszy w miejscowej ludności szczególne uwrażliwienie na tajemnicę Syna Bożego, który umiłował ludzkość aż do śmierci krzyżowej – postanowił wznieść wielką górę symbolizującą Kalwarię. Przystępuje zatem do prac budowlanych – przyłączają się do niego setki osób i tak w ciągu roku powstaje wspaniałe dzieło – wzgórze wznoszące się nad równiną Dolnej Loary, uwieńczone trzema krzyżami. Zadowolony Ludwik raduje się wraz z oddaną sobie ludnością – radość nie trwała jednak długo, gdyż w przeddzień uroczystości inauguracyjnych przyszedł od biskupa diecezji… zakaz otwarcia Kalwarii. Gdy zaś Ludwik przybył na osobiste posłuchanie u hierarchy, dowiedział się, iż góra ma zostać zrównana z ziemią. Okazało się potem, iż było to wynikiem intrygi miejscowego sędziego, który był wrogiem Świętego. Powrócono do tej idei na początku XIX wieku i wówczas miejscowa ludność zbudowała Kalwarię, jeszcze większą niż poprzednia, która stała się celem licznych pielgrzymek.

Cierpienia duszy oddanej Bogu nie okazały się bezowocne. W Świętym z Montfort dojrzewała idea „przyjaciół krzyża”, którą opisał we wskazówkach rekolekcyjnych wydanych pod tytułem List okólny do Przyjaciół Krzyża. To wspaniałe dzieło niczym podręcznik nauki niebieskiej wprowadza czytelnika w misterium Miłości, która zawisła na drzewie Krzyża. Ludwik Maria wyjaśnia, na czym polega szczególne wybraństwo najbliższych przyjaciół i naśladowców Ukrzyżowanego oraz daje szczegółowe wytyczne, jak należy żyć, czym się kierować i czego unikać, jeśli chce się być powołanym do tego zaszczytnego grona.

Wśród przeciwności, jakie Święty napotykał na królewskiej drodze cierpienia i głoszenia królestwa Jezusa i Maryi, spotkał on jednak osoby, które podzieliły jego misyjny zapał i zrozumiałe wzniosłe przesłanie Jego nauki. Wraz z nimi udało mu się powołać do życia Towarzystwo Kapłanów Maryi i zgromadzenie braci Ducha Świętego, dla którego napisał regułę.

W roku 1716 Ludwik Grignon przybywa do niewielkiej parafii Saint-Laurent-sur-Sevre, by wygłosić rekolekcje. Miał wówczas czterdzieści trzy lata. Pomimo stosunkowo młodego wieku był jednak skrajnie wyczerpany misyjnym trybem życia – wiecznie w drodze, nieustannie w Bożej służbie, pogrążony w niegasnących płomieniach miłości Trójcy Świętej, Niepokalanej i dusz, a do tego wśród postów i umartwień… Tytan apostolskiego trudu odnalazł kres swych ofiarnych wysiłków na skromnej parafii, jako katecheta udzielający nauk zbawiennych i życiodajnych sakramentów, a także jako przełożony zgromadzenia kapłańskiego podejmującego podobną działalność – spełniło się zatem jego młodzieńcze marzenie o grupce ubogich i dobrych kapłanów Maryi. Św. Ludwik Maria Grignon de Montfort oddał duszę Panu Bogu podczas swej ostatniej misji i został pochowany na miejscu. Aktu beatyfikacji doczekał się za Leona XIII w 1888, zaś Sługa Boży Pius XII ogłosił go świętym w roku 1947.


Założenie zgromadzenia Córek Mądrości

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz